Jedną z głównych przyczyn przegranej Konfederacji był brak kontrataku. Można polemizować nad tym, czy wynikało to z braku woli, czy było to działanie celowe, czy też może był to skutek uboczny przyjętej strategii wyborczej. Teorii można snuć wiele, ale odpowiedź na to pytanie mogą udzielić tylko sami zainteresowani – z oczywistych względów rąbka tajemnicy nie wyjawią.
Ważne jest to, co było widać.
A widać było ciągłe schodzenie do defensywy.
Ta myśl została już nakreślona dwa razy. Pierwszy raz miał miejsce w czasie wywiadu u Rafała Mossakowskiego na kanale Centrum Edukacyjnego Polska (odnośnik wraz z dłuższym komentarzem), kiedy to dokonane zostało porównanie między potyczkami medialnymi Donalda Trumpa a kampanią Konfederacji. Drugi raz miał miejsce u Andrzeja Ponety w stacji wRealu24 (odnośnik), tym razem w formie prezentacji szeregu przykładów z czasu drugiej debaty prezydenckiej między Donaldem Trumpem a Hillary Clinton z 2016 r., skontrastowanych z wypowiedziami Krzysztofa Bosaka i Sławomira Mentzena z kampanii parlamentarnej Konfederacji z 2023 r. (Czytelnik zachęcany jest do zapoznania się z tymi materiałami przed dalszą lekturą.)
Mimo to temat wymaga bardziej szczegółowego omówienia. Gdyby ripostowanie w polityce polegało tylko i wyłącznie na tym, żeby w przypływie chwili zabłysnąć nietuzinkowym zlepkiem słów, byłoby to zjawisko chaotyczne, nieprzewidywalne, uzależnione od szczęścia. Nie można byłoby na tym polegać. A nawet jakby ten upragniony moment wreszcie nastąpił, to i tak niespecjalnie pomogłoby to autorowi takiej riposty.
Skuteczna polityczna riposta to coś więcej. To sztuka, którą można opanować i którą można wykorzystać do odwrócenia nieprzychylnej sytuacji na swoją korzyść. Umożliwia wyjście z prawie każdej konfrontacji medialnej, zapobiega ugrzęźnięciu w pułapkach retorycznych oraz pomaga zbudować pozytywny wizerunek wśród elektoratu.
Zademonstrował to Donald Trump. Jako mistrz ciętych ripost, Trump w czasie swojej kampanii prezydenckiej z lat 2015-2016 rozprawiał się z przeciwnikami na różne sposoby. Czasami podejmował inicjatywę, a czasami czekał na to, żeby przeciwnik wykonał pierwszy ruch. Gdy był atakowany w sposób mogący zakończyć jego przygodę z polityką, nie tylko wychodził z tego obronną ręką, ale jeszcze przeciągał wrogą mu widownię na swoją stronę.
Nigdy nie schodził do defensywy.
Kontratakował.
To właśnie jest prawdziwym atutem Trumpa – jego zdolność do kontrataku. Gdy ktoś uderzył w jego osobę, on reagował na to z dziesięciokrotnie większą siłą. Ponieważ jego oponenci często sami mieli wiele na sumieniu, Trump traktował każdy atak jako okazję do kontrataku. Wręcz podkreślał, że skoro to oni poruszyli dany temat, to teraz ma otwartą furtkę, żeby samemu coś o tym powiedzieć. Nie chciał tematu podejmować, nie uważał tego za stosowne, ale, niestety, został do tego zmuszony.
Tak naprawdę mówił: „Zaatakowałeś mnie? Drogo cię to będzie kosztować”.
Ujmując rzecz inaczej, skuteczną formą politycznej riposty jest kontratak. Z pozoru nie jest to odkrywcze stwierdzenie, bo, jak to mówią, najlepszą formą obrony jest atak. Gdy jednak tak o tym pomyśleć, wielu polityków broni się poprzez atakowanie przeciwnika – a mimo to społeczeństwo nie tylko nie jest pobudzone, raczej macha ono ręką na to widowisko z zażenowaniem.
Czym więc jest ta „polityczna riposta”? O co dokładnie chodzi z tym „kontratakiem”? Czym to się od siebie różni i jak to można wykorzystać? I czemu jeszcze przy tym brać przykład z Donalda Trumpa, osoby podobno znanej z ubogiego słownictwa, ordynarnego zachowania i prostackich przezwisk?
Przejdźmy do meritum.
Charakterystyka skutecznej politycznej riposty
Zacznijmy od rozróżnienia pojęć. „Riposta” jest trafną reakcją na czyjś atak. „Kontratak” obejmuje szerszy zakres działań, a „riposta” jest elementem składowym, np. bo błyskotliwej ripoście można przejąć kontrolę nad przebiegiem dyskusji, żeby przycisnąć oponenta do muru. Za to „polityczna riposta” jest raczej strategią działania prowadzącą do wytworzenia jak najbardziej pomyślnych warunków do zaistnienia zarówno „riposty”, jak i „kontrataku”.
Można to porównać do boksu (jak trafnie zwrócił uwagę pan Andrzej Poneta). „Riposta” jest skuteczną reakcją na ruch wykonany przez przeciwnika. „Kontratak” jest wykorzystaniem powstałej sytuacji do zadawania kolejnych ciosów. Natomiast „polityczna riposta” jest stworzeniem takich warunków, żeby przeciwnik wystawił się na „ripostę”, a następnie samemu przystąpić do „kontrataku”.
Uwagi krytyczne nasuwają się same. Co można uznać za ripostę, a co nie? Czy kontratak właściwie różni się czymś od riposty? O co chodzi w stworzeniu „pomyślnych warunków” pod polityczną ripostę? I czy nie jest to wymyślanie teorii na siłę?
Żeby zrozumieć opisywane tutaj zjawisko, przyjrzyjmy się idealnemu przykładowi politycznej riposty. Przytoczona w tytule polityczna riposta w oryginale składała się tylko z pięciu słów i trwała góra dwie sekundy, jak widać poniżej:
Ta chwila zdominowała scenę polityczną. Zelektryzowała społeczeństwo amerykańskie (a także zagraniczne) do tego stopnia, że przez tydzień nie mówiono o niczym innym. Siedem lat później ludzie nadal wracają myślami właśnie do tego przełomowego momentu.
Osoba niezaznajomiona z tematem może wyrazić zdumienie. Czemu niby ta wypowiedź wywołała taką reakcję? Skąd te skwaszone miny moderatorów? Przecież w tym nie było ani nic zabawnego, ani nic interesującego. Poza tym nawet jeśli zawierzyć reakcji widowni, to co w tym jest takiego wyjątkowego? Miał trochę szczęścia i tyle. Na takie rzeczy w kampanii wyborczej nie można liczyć.
Otóż nic bardziej mylnego. Ten błyskotliwy moment był wypadkową wielu różnych czynników:
● Wysoce kontrowersyjny temat. Gdyby mówienie prawdy samo w sobie dawało wymierny efekt, nie trzeba byłoby organizować kosztownych kampanii marketingowych, żeby trafić do społeczeństwa z przekazem.
Poruszany temat musi mieć w sobie ładunek emocjonalny. Mówienie prawdy powinno mieć na celu albo generowanie tego ładunku albo jego wyzwolenie. Przeważnie przez większość czasu ten ładunek będzie generowany, a w krytycznym momencie ten ładunek można wyzwolić.
Istotne jest, żeby ten ładunek był generowany przez innych. Jeśli dany temat ma potencjał do stania się kontrowersyjnym, warto włożyć trochę wysiłku w jego rozkręcenie. Jeśli dany temat już budzi emocje, warto go podsycać. Ostatecznie jednak ważne jest, żeby temat żył własnym życiem, wtedy jego potencjał do zelektryzowania społeczeństwa będzie wzrastał samoistnie.
Dobrym tego przykładem była afera serwerowa Hillary Clinton. W czasie tamtej kampanii prezydenckiej mówiono o tym praktycznie codziennie. Zainteresowanie społeczne tą aferą było tak ogromne, że nawet posiedzenia komisji badającej okoliczności tej afery cieszyły się sporą popularnością (w jednym przypadku internauci wręcz wsparli pracę komisji, o czym wie każdy kto zna historię u/stonetear). Gdy administracja Obamy postanowiła oczyścić byłą sekretarz stanu z zarzutów, aby umożliwić jej bezproblemowe zdobycie fotela prezydenckiego i uniknięcie konsekwencji prawnych, wywołało to w społeczeństwie nieustające po dziś dzień oburzenie. Zwolennicy Trumpa w czasie wieców zaczęli skandować „Lock Her Up!”, czyli „Wsadzić ją za kratki!”.
Jak łatwo zauważyć, ładunek emocjonalny był ogromny. Wystarczyło tylko kilka słów, żeby go wyzwolić. Było to wręcz nieuniknione.
● Nieustanne uderzanie w słaby punkt. Gdy przeciwnik popełni jakiś błąd, ten błąd nie ma daty ważności. Dobitnie można było to zaobserwować w przypadku Konfederacji i nieustannego przypominania słów przedstawicieli tej formacji, jak choćby cytat z Korwina sprzed kilku, czy nawet kilkunastu lat o pedofili. Proszę zwrócić uwagę, że dziennikarze i przeciwnicy polityczni wcale nie odpuszczali, uderzając w ten sam słaby punkt setki razy. Przywołać tu można przykład Sławomira Mentzena, który spontanicznie nawiązał do afery z Robertem Biedroniem. Czy była to dobra riposta? Może tak. Jeden z gości wyraźnie się uśmiał. Ale jeśli Czytelnik obejrzy film do końca, to zobaczy, że Mentzen po tej błyskotliwej ripoście nie przystąpił do kontrataku, natomiast zaproszeni goście, a nawet redaktor prowadzący, kolejno uderzali w ten sam słaby punkt.
Taki sam atak można było zaobserwować w przypadku afery serwerowej. Trump regularnie przywoływał ten temat, albo prezentując najnowsze doniesienia w tej sprawie albo przywołując dotychczasowe przewinienia. Często mówił o tym, że Hillary usunęła 33 tysiące e-maili, że polała serwer kwasem, że rozbijała młotkiem telefony służbowe itp. Mówił nawet o tym, że na tydzień przed oświadczeniem prasowym Dyrektora FBI Jamesa Comeya doszło do tajemniczego spotkania Billa Clintona i Prokurator Generalnej USA Loretty Lynch na lotnisku. O czym rozmawiali? O golfie i o wnukach, jak twierdzili uczestnicy tej rozmowy? Czy może, jak to Trump imputował, chodziło o wyratowanie żony w zamian za korzystną posadę po wygranych wyborach?
Gdyby powiedział o tym raz, a potem temat zignorował, to czy kogokolwiek w kraju by to obchodziło? Przychylne Hillary Clinton media chciały o tym zapomnieć, a mówiły o tym tylko dlatego, że były zmuszane przez kolejne zaskakujące zwroty akcji – i przez uporczywość Donalda Trumpa.
● Korzystanie z każdej okazji. Samo przywoływanie kontrowersyjnego tematu nie wystarczy, bo trzeba z takim przekazem dotrzeć wszędzie. Wbrew pozorom spora część osób nie ogląda telewizji, nie siedzi w Internecie i ogólnie nie jest na bieżąco z polityką. Nawet jeśli ktoś kojarzy dany temat, może nie znać jego najistotniejszych szczegółów i, tym samym, nie rozumieć jego znaczenia.
Dlatego trzeba mówić o tym na każdym kroku. Można to robić podczas wieców, podczas spotkań na ulicy z potencjalnymi wyborcami, można wynająć samochód z zestawem nagłaśniającym do robienia obwoźnej reklamy. Wystarczy odrobina wyobraźni, a z konkretnym przekazem można dotrzeć do każdego zakamarka w kraju i poza krajem.
Można nawet wykoleić wywiad. Gdy Trump chciał przebić się z przekazem, nie czekał na to, aż dziennikarz łaskawie dany temat wywoła. „Czemu nie pytacie Hillary o to, czemu usunęła te 33 tysiące e-maili?”, zwracał uwagę Trump w czasie wywiadów w cztery oczy, osiągając przy tym szereg celów. Atakował swojego kontrkandydata, podważał autorytet prowadzącego wywiad i sprawiał, że ten generujący ładunek emocjonalny temat przewijał się praktycznie wszędzie.
20 listopada 2023 r. Bogdan Rymanowski zapytał Krzysztofa Bosaka o zarzut ze strony Janusza Korwina-Mikke. Odsuwany na bok Korwin zarzucił Bosakowi i Sławomirowi Mentzenowi uciszanie tematów antycovidowego i antyukraińskiego. Niech Czytelnik wysłucha odpowiedzi Bosaka, mając na uwadze opisane do tej pory czynniki:
● Gotowość do atakowania wszystkich. „Skoro oni atakują mnie, to czemu ja niby miałbym nie atakować ich?” Może to wydawać się niczym szczególnym, przecież w polskiej polityce dochodzi do różnych kłótni czy sprzeczek na wizji. Dzieje się to jednak na takim poziomie, jakby spierały się ze sobą dwa roboty. Co więcej, w polskich mediach zdaje się istnieć niepisana reguła, że wobec dziennikarza trzeba być miłym niezależnie od okoliczności, bo inaczej drugi raz do programu nie zaproszą.
Gdy Donald Trump wyczuwa wrogość u dziennikarza, nie patyczkuje się z nim. Niejednokrotnie dochodziło do sytuacji, w których Trump zaczął poniżać dziennikarza na wizji, jeśli ten zaczynał zachowywać się w stosunku do niego niestosownie bądź nieuczciwie. Można zaobserwować tę dynamikę choćby w czasie różnych konferencji prasowych z czasu jego prezydentury, np. w przypadku dziennikarza CNN-u Jima Acosty (który regularnie starał się kopać dołki pod Trumpem, ale sam w nie wpadał):
Jeśli dziennikarz ma coś na sumieniu, Trump nie boi się tego wykorzystać. Przykładem jest fragment rozmowy Donalda Trumpa z dziennikarzem ABC Georgem Stephanopoulosem niecałe dwa tygodnie przed wyborami w 2016 r. (odnośnik):

Stephanopoulos: Gdy patrzy Pan na to, jak przebiegła ta kampania od ubiegłego czerwca (2015 r.), czy jest coś czego Pan żałuje?
Trump: Absolutnie. Chciałbym pewne rzeczy zrobić inaczej. Ale to niemożliwe. Takie jest życie. Chciałbym pewne rzeczy w życiu zrobić inaczej, chyba. Ty też.
Stephanopoulos: Niech Pan wymieni jedną.
Trump: Chciałbyś nie przekazać pieniędzy na fundację Clintonów.
Pełna ofensywa.
Lepiej mieć jeden twardy wywiad niż dziesięć miałkich.
● Przejęcie kontroli nad sytuacją. W polityce dobra riposta to taka, za którą idzie coś więcej. Donald Trump ripostuje nie po to, żeby podzielić się swoim spostrzeżeniem, ale po to, żeby coś przez to osiągnąć. Czasami stara się wytrącić przeciwnika z równowagi, komentując na bieżąco głoszone przez niego twierdzenia. Nierzadko próbuje zapanować nad przebiegiem dyskusji, utrudniając innym wchodzenie mu w słowo. Gdy przeciwnik zadaje mu właśnie skuteczny cios, stara się od razu oddać, żeby zminimalizować otrzymane obrażenia.
Trump przede wszystkim wykorzystuje riposty jako formę wyważenia drzwi. W czasie debat Trump musiał zmagać się nie tylko z faworyzowanym przez media przeciwnikiem, ale także z samymi moderatorami. Rzecz jasna, moderatorzy nie będą poruszali tematu mogącego zaszkodzić preferowanemu kandydatowi. Jeśli już to zrobią, to w taki sposób, żeby faworyt mógł poradzić sobie z tym gładko. W takich sytuacjach Trump na różne sposoby stara się wymusić u przeciwnika jakiś błąd. Gdy już mu się to uda, od razu wykorzystuje wytworzoną przez siebie okazję do znokautowania przeciwnika.
● Wprowadzenie spoiwa. W polityce często nie ma czasu na wyjaśnienia, dlatego też Trump lubił stosować przezwiska. Byłe one nośnym skrótem myślowym, który Trump mógł przez kolejne miesiące rozbudowywać. Nazywając Hillary „skorumpowaną” (Crooked) przywoływał jednym słowem jej wątpliwą przeszłość, utrzymując w świadomości społecznej jej przeróżne machlojki i krążące wokół niej nieciekawe pogłoski. A im częściej używał tego przezwiska, dodając przy tym kolejne szczegóły, tym bardziej to skojarzenie nabierało mocy.
W wyjątkowych przypadkach takie przezwisko może zupełnie zdefiniować kandydata. Warto przeanalizować sytuację z Jebem Bushem, opisaną pokrótce pod koniec artykułu „W jaskini lwa”, żeby poznać prawdziwość tego stwierdzenia.
● Praktyka. Żeby być w czymś dobrym, trzeba to przede wszystkim robić często. W Internecie jest mnóstwo kompilacji pokazujących to, jak Trump reagował w różnych sytuacjach, nierzadko ordynarnie, ale przeważnie wywołując uśmiech publiczności. Interesujący dla Czytelnika może być film dokumentalny pt. „Trump: The Art of the Insult” autorstwa Joela Gilberta, zawierający kompilację przeróżnych wypowiedzi Trumpa w przeróżnych tematach.
Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie trafił na żyłę złota.
● Charyzma. Każdy umie zaatakować kogoś za coś. Sztuką jest zrobić to w sposób opanowany, naturalny, trafny i wywołujący salwę śmiechu. Trzeba być autentycznym i mieć charakter, czego żadne pieniądze nie są w stanie zapewnić czy skorygować. Poniżej kompilacja wypowiedzi z debaty w TVP pokazujących to, jak wygląda brak charyzmy:
Drętwe.
Oto pełna transmisja debaty wyborczej w TVP:
Można to porównać choćby z pierwszą debatą z prawyborów republikańskich w 2015 r. Wtedy na scenie było dziesięciu kandydatów, w tym Donald Trump. Jako jedna z wiodących w sondażach osób był na środku sceny, stojąc ramię w ramię z niczego jeszcze nieświadomym Jebem Bushem. W czasie debaty Trump demonstruje poziom opanowania i dominacji nawet w sytuacjach niespodziewanych. Warto choćby przewinąć nagranie do 1:28:00, posłuchać udzielanej odpowiedzi i porównać to do powyższego wycinka z polskiej telewizji.
Należy zaznaczyć, że nie chodzi tu o wrodzoną charyzmę (chociaż ta też jest ważna). Każdy ma swój styl mówienia, prezentowania się, radzenia sobie w różnych sytuacjach. Polityczna charyzma Trumpa wynikała raczej z tego, że jego wypowiedzi nie były wygładzone ani przez jego sztab wyborczy, ani przez jego doświadczenia polityczne. Mówiąc inaczej, drętwość wypowiedzi czołowych polskich polityków wynikała ze sztuczności ich przekazu, z silenia się na coś, co przeczyło temu, kim naprawdę są.
Być może teraz Czytelnik widzi, że tytułowa riposta nie tyle była dziełem przypadku, co naturalną koleją rzeczy. I tej sztuki może nauczyć się każdy polityk.
Niebezpieczna debata
Druga debata prezydencka miała pogrzebać szanse Donalda Trumpa na zwycięstwo.
To właśnie przed nią miała miejsce afera taśmowa. Ledwie dwa dni przed debatą ujawniono nagranie dźwiękowe z prywatnej rozmowy, podczas której Trump przechwalał się zalecaniem do kobiet (tzw. Access Hollywood Tape, nagranie poniżej). Twierdził, że jak jesteś bogaty, to możesz, i tu cytat, „chwytać je za cipę”.
Trump zmuszony został do publicznych przeprosin. W czasie krótkiego oświadczenia przeprosił za wypowiedziane słowa, a potem stwierdził, że nie zamierza ustępować. Szczególnie wymowne było to, że te przeprosiny puszczono również w polskiej telewizji z tłumaczeniem (odnośnik), tak bardzo oczy świata – a raczej mediów – były zwrócone na Trumpa.
Na nieszczęście dla mediów, dewizą Trumpa było rewanżować się z dziesięciokrotnie większą siłą.
W dniu debaty Trump zorganizował konferencję prasową. Na tę konferencję zaprosił grupę kobiet – rzekome ofiary napaści seksualnej Billa Clintona. Choć wielu kojarzyło Billa Clintona głównie ze słynną aferą z Monicą Lewinsky, w czasie tej kampanii na wierzch wywlekano inną związaną z tym kontrowersyjną sprawę. Mianowicie to, że Hillary Clinton broniła męża przed tymi kobietami, choć to one były jego ofiarami. W czasie tej debaty właśnie te kobiety zasiadły wśród widowni, na linii wzroku Billa Clintona, co można zaobserwować na poniższych dwóch obrazkach (fragment od 12 minuty debaty):


(Co ciekawe, gdy Hillary zaczęła bronić męża, na jej twarzy wylądowała mucha. Internauci również i z tego powodu mieli ubaw.)

W czasie tej debaty Trump zaatakował Hillary za jej aferę serwerową. Sam wprowadził temat do dyskusji (od 17 minuty) i zaczął wymieniać publicznie jej grzechy. Gdy ona próbowała to skontrować, Trump w trakcie jej wypowiedzi robił jej różne docinki, żeby wytrącić ją z równowagi. Widać było po Hillary, że traciła panowanie nad sobą, aż w końcu powiedziała coś, co Trump wykorzystał przeciw niej. Warto jednak zwrócić uwagę na to, co wydarzyło się po tej ripoście:
Moderator zmuszona została do poruszenia tematu. Dało to Hillary szansę do przeproszenia za tę aferę, do załagodzenia sprawy, ale Trump nie odpuszczał, wyłapywał jej przekłamania. Ona zaś zbywała to śmiechem, chcąc zminimalizować dotkliwość tego kontrataku. Pod koniec Trump wypomniał drugiemu moderatorowi to, że starał się unikać tematu e-maili.
Trump rozstawiał wszystkich po kątach.
Nie można dostatecznie podkreślić tego, jak bardzo starano się ustawić każdą sytuację na korzyść Hillary Clinton. Po swojej stronie miała media, które ją wychwalały, a Trumpa krytykowały. Przed debatami otrzymywała pytania, jakie moderatorzy planowali zadać, żeby mogła przygotować się jak najlepiej (ujawniła to Donna Brazille). Pytania od publiczności były ustawione. Nie mówiąc już o różnych aferach krążących wokół Trumpa, jednej dość świeżej.
To miał być jego koniec. A to on był zwycięzcą tej debaty.
(Po swojej wiekopomnej przegranej Hillary wróciła myślami do tej traumatycznej debaty. W swojej książce twierdziła bowiem, że Trump w czasie debaty chodził za nią, robił w jej kierunku dziwne miny. Krążył za jej plecami, czyniąc aluzję do niedawno wypuszczonej taśmy o chwytaniu kobiet. Artykuł The Guardian.)
Jeśli ktoś nadal uważa, że Trump miał po prostu farta, niech obejrzy całą debatę. Dla przykładu i zachęty warto zobaczyć fragment od 48 minuty, gdy Trump został zapytany o to, co by zrobił, żeby osoby zamożne uczciwie płaciły podatki. W swojej odpowiedzi przyznał, że sam korzysta z luk podatkowych i wygarnął Hillary to, że mogła je zamknąć przez 30 lat swojego urzędowania w Senacie. Ale tego nie zrobiła, bo korzystają z tych luk jej bogaci znajomi. Trzeba zobaczyć to, w jaki sposób Trump udziela tej odpowiedzi.
Wiele rzeczy można powiedzieć o Trumpie, ale nie można mu zarzucić braku woli do walki.
W przeciwieństwie do innych.
Błędy Konfederacji
Tego właśnie brakowało Konfederacji. Pomimo niezliczonej liczby powtarzających się ataków Konfederacja raz za razem wywieszała białą flagę, byle tylko przetrwać dany wywiad.
Cena za to będzie płacona jeszcze przez długi czas. Gdy tylko jakiś dziennikarz chce trochę dopiec Konfederacji, musi tylko przelotnie przywołać Korwina-Mikke, żeby u zaproszonego przedstawiciela tej partii wywołać dyskomfort. Potępić? Bronić? Łatwo ten dysonans zaobserwować choćby w poniższej wypowiedzi Ewy Zajączkowskiej-Hernik.
Który to już raz powtarza się ta sama historia?
Media nigdy tego Konfederacji nie odpuszczą. Dziennikarz ponawia taki atak raz za razem, bo przecież nic go ten atak nie kosztuje. Nawet gdyby Korwin został wyrzucony z partii w pełni, zerwałby z nią wszelkie więzi, oddzielono by go od Konfederacji grubą kreską, czy nawet odszedłby na tamten świat – nic to nie da. Dziennikarz musi tylko powiedzieć coś w stylu: „Niech Pan/Pani powie czemu wyborca powinien zagłosować akurat na Państwa partię? Na partię kojarzącą się z kobiecym inwentarzem, jedzeniem psów czy klepaniem dzieci po pupie przez pedofili?” Reprezentant Konfederacji powie, że to manipulacja, że dyskusja powinna być bardziej merytoryczna, a poza tym nie utrzymujemy żadnych relacji z osobami głoszącymi takie poglądy. Nawet wybrnie zręcznie z potrzasku. I co z tego? W następnym wywiadzie historia się powtórzy.
Dlatego należy kontratakować.
Przyjrzymy się aferze z jedzeniem psów. Jej główną ofiarą padł Dobromir Sośnierz, którego zapytano o zdanie na temat wypowiedzi jednego z kandydatów Konfederacji. Oto ta wypowiedź, która padła w czasie wywiadu w SuperExpressie z 26 sierpnia 2023 r.:
Zdania w tym temacie są podzielone. Jedni mówią, że Sośnierz powiedział coś okropnego, bo potraktował psy jak kolejne źródło mięsa, a inni, że to była logiczna wypowiedź. W końcu w różnych krajach ludzie mają różny stosunek do zwierząt.
(Na marginesie, w ten sam sposób można powiedzieć np. o dzieciach. W jednej kulturze społeczeństwo o nie dba, a w innej kulturze składa je na ołtarzach w ofierze swoim bogom. Jednym się to może nie podobać, dla innych jest to logiczne. Ostatecznie trzeba szanować różnice kulturowe.)
Problem leży gdzie indziej. Błędem Sośnierza nie tyle było wyrażenie tej kontrowersyjnej opinii, ale to, jak to zrobił. A zrobił to niezdarnie. Traktując zwierzęta domowe przedmiotowo, twierdząc, że dla niego nie ma różnicy moralnej między takim a takim mięsem, zapewnił swoim przeciwnikom amunicję wysokiego kalibru. Krew zwęszył siedzący obok Andrzej Rozenek, kandydat Lewicy Demokratycznej, który od razu przystąpił do ataku na płaszczyźnie emocjonalnej.
Ataku tak skutecznego, powielanego przez innych, że Sośnierz teraz kojarzy się z jedzeniem psów.
Po wyborach Sośnierz wyraził oburzenie tym, jak przekręcono jego słowa. Na kanale Goniec, w programie z 31 października 2023 r., Sośnierz stwierdził, że nie było dobrym pomysłem poruszanie tego tematu, bo przeciwnicy zaczęli to wykorzystywać przeciwko niemu. Dyskusja zaczyna się od 30:20 i wyraźnie widać jego frustrację całą tą sytuacją. (Swoją drogą, czy Sośnierz rzeczywiście, jak twierdzi, wyraźnie powiedział w swojej pierwotnej wypowiedzi, że nie chce jeść psów, czy może trzeba się trochę w to wsłuchać?)
Czy w polityce mają miejsce różne potknięcia? Oczywiście. Istotne jest jednak umiejętne radzenie sobie z nimi. Problemem Sośnierza jest to, że gdy już zaczyna poruszać kontrowersyjny temat, robi coś, co widać na poniższym klipie (Radio Zet z 1 października):
Wygłasza kontrowersyjną opinię, która wymyka mu się spod kontroli. Co prawda przez chwilę zajmował twarde stanowisko, ale to trwało tylko chwilę. Proszę zwrócić uwagę, jak dziennikarz podrzuca minę w postaci „strzelania do kobiet i dzieci” i to, jak Sośnierz w nią wdepnął. I znów, gdy krew została zwęszona, przeciwnicy zaatakowali.
Inna sytuacja, tym razem związana z Krzysztofem Bosakiem. Na poniższym nagraniu, wdzięcznie zatytułowanym „Bosak wymiata logiką” z 29 sierpnia 2023 r. można posłuchać kolejnego przykładu szermierki słownej:
Być może Czytelnik zaczyna dostrzegać ten sam problem. Dziennikarz stawia kolejne zarzuty, Bosak na różne sposoby wybrania się, ale zasadniczo presja idzie tylko z jednej strony. Czy ta „logika” sprawiła, że ataki ustały na sile? Skądże.
(Na wskazanym kanale Consilium jest wiele filmów ukazujących czołowe postaci Konfederacji w sytuacjach, gdy niby to oni ośmieszają dziennikarzy. Niektóre nagrania, np. powyższe, zaczerpnięto właśnie z tego kanału.)
Słaby punkt mediów
Największym błędem Konfederacji było pomijanie tematu najważniejszego. Nie chodzi ani o pandemię, ani o Ukrainę, ani też o imigrację. Niewątpliwie zbyt mało mówiono na te tematy, szczególnie jeśli chodzi o pandemię, ale nie to było najważniejsze.
Najważniejszym tematem była prezydentura Joe Bidena.
To on jest tym słabym punktem. Porównanie kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa z 2016 r. do kampanii parlamentarnej Konfederacji z 2023 r. jest na miejscu właśnie pod tym względem – i tu, i tu kandydaci mieli w ręku broń, o której wielu mogłoby tylko pomarzyć.
Różnica jest taka, że Trump uderzał w ten punkt (aferę serwerową) cały czas, a Konfederacja nawet słowem o tym (o Bidenie) nie pisnęła.
Dlaczego jest to tak ważne? Bo żeby Joe Biden został prezydentem, media głównego nurtu musiały oszukać cały świat. Warto zapoznać się z artykułem „Cel uświęca środki” oraz z prezentacją dotyczącą stosunku mediów amerykańskich do szczepień (odnośnik), żeby zrozumieć czemu media mają interes w unikaniu tego tematu.
Czy w polskich mediach padło choćby jedno negatywne słowo o Joe Bidenie? Jeśli już, to tylko wtedy, gdy dało się wyjaśnić sprawę na jego korzyść (odnośnik do Konkret24). W innym wypadku sprawy w ogóle nie nagłaśniano.
A jest wiele przypadków, gdy Joe Biden zachowuje się w sposób budzący spore wątpliwości. Jakby zamiast przywódcy supermocarstwa uwikłanego w pośredni konflikt z dwoma pozostałymi supermocarstwami, przywódcy pełnego energii, stąpającego twardo po ziemi, bystrego – był człowiekiem zużytym, zagubionym, zdezorientowanym. Jak choćby w czasie tegorocznej wizyty w Wietnamie:
Tego człowieka bronią nasze media, i wskutek tej obrony nasz kraj chyli się ku upadkowi.
Uwaga końcowa
Powyższa analiza miała na celu zademonstrowanie i wyjaśnienie pewnego zjawiska. Tak się akurat złożyło, że kanwą do tej analizy był właśnie przebieg kampanii parlamentarnej Konfederacji. Czy liderzy Konfederacji podłożyli się celowo, czy może po prostu tak nieszczęśliwie wyszło – nie jest to przedmiotem tej analizy. Inni z pewnością wiedzą w tym zakresie znacznie więcej, tym bardziej, że zapewne dobrze znają kulisy życia wewnątrzpartyjnego Konfederacji, historię tej formacji, jej członków itp. Analiza AmerykaForum ogranicza się do tego, co można było zaobserwować w czasie tej kampanii parlamentarnej, przyjmując punkt widzenia odbiorcy – i wyborcy – umiarkowanego.
Konfederacja musi wyciągnąć odpowiednie wnioski z przebiegu swojej kampanii. Jeśli tego nie zrobi, może to nawet oznaczać koniec tej formacji politycznej. A jeśli przeanalizuje swoje błędy i przestanie ciągle schodzić do defensywy, może również trafić na żyłę złota.
I wtedy społeczeństwo samo was wypromuje.