Atmosfera wokół wyborów prezydenckich z 2020 r. była napięta. Po ogłoszeniu pandemii koronawirusa w całym kraju wprowadzono głosowanie kopertowego, umożliwiając w ten sposób wyborcom oddanie cennego głosu bez konieczności przychodzenia do lokalu wyborczego. Donald Trump przez wiele miesięcy krytykował to rozwiązanie, nazywając je podatnym na masowe oszustwo. Promotorzy tego pomysłu twierdzili, że Trump przesadza, pozbawia wyborców możliwości oddania głosu, a poza tym naraża Amerykanów na utratę zdrowia w obliczu szerzącego śmierć wirusa SARS-CoV-2.
W dniu wyborów wszystko idzie po myśli Trumpa. Napływające z kolejnych stanów wyniki wskazują na przeważające zwycięstwo urzędującego prezydenta. Trump wychodzi przed kamery, ogłasza swoją wygraną i temat wyborów wydaje się być zakończony.
Lecz wtedy wydarzyło się coś dziwnego. W pięciu stanach – Georgia, Arizona, Pensylwania, Michigan i Wisconsin – na pół godziny wstrzymano liczenie głosów. Rzecz bezprecedensowa w historii kraju, z przyczyn budzących spore wątpliwości. Kilka godzin po wznowieniu liczenia głosów, kontrkandydat Joe Biden niespodziewanie zaczął doganiać swojego przeciwnika. W kolejnych stanach odnotowano znaczący skok głosów na korzyść Joe Bidena.
Po kilku dniach liczenia głosów, Joe Biden zostaje ogłoszony zwycięzcą. Najpopularniejszy w historii Stanów Zjednoczonych kandydat, który zdobył 81 milionów głosów, wybiega na scenę i przemawia do zgromadzonych na parkingu zwolenników, zapowiadając odnowienie duszy narodu.
Przez kolejne dwa miesiące wydarzyło się wiele. Donald Trump dzień w dzień podważał oficjalny wynik wyborów – w prasie, w czasie wieców, czy nawet w trakcie oficjalnych wystąpień. Jego prawnicy złożyli kilkanaście pozwów, które były odrzucane. Różne osoby także złożyły swoje pozwy, z podobnym skutkiem. W pewnym momencie część stanów skierowała sprawę do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych z zamiarem wyjaśnienia wykrytych do tego momentu nieprawidłowości, ale Sąd Najwyższy sprawę odrzucił.
Mimo wszystko Trump nie poddawał się. Przedostatnią deską ratunku było wykorzystanie ceremonii liczenia głosów elektorskich, zaplanowanej na 6 stycznia 2021 r. Pomijając legalność jego pomysłu, Trump zamierzał podważyć oficjalną certyfikację głosów elektorskich w poszczególnych spornych stanach, wymienionych wyżej. Scenariuszy było wiele, obracających się wokół idei odrzucenia tychże głosów elektorskich:
● poddać sprawę pod głosowanie poszczególnych stanów;
● odesłać certyfikaty z powrotem do stanów z prośbą wyjaśnienia wskazanych nieprawidłowości;
● uznanie głosów elektorskich, ale wykorzystanie głosowania w sprawie zaistniałych wątpliwości do procedowania złożonego wcześniej pozwu w Sądzie Najwyższym.
Czy te działania mogły przynieść oczekiwany efekt? Istniała realna szansa, że tak. Ustawa o liczeniu głosów elektorskich (Electoral Count Act) wyraźnie przewidywała możliwość podjęcia decyzji z inicjatywy członków Kongresu o odesłaniu certyfikatów z powrotem. Co więcej, Mike Pence sam odniósł się do tej ewentualności w swoim piśmie, które opublikował na chwilę przed rozpoczęciem ceremonii.
Ujmując rzecz inaczej, dyskusja na temat nieprawidłowości była dla Donalda Trumpa drogą do prawomocnego zwycięstwa.
Lecz ten plan ukróciła „insurekcja”.
Bombowa dywersja
W dniu ceremonii w Waszyngtonie D.C. miały miejsce dwa istotne wydarzenia. Jednym z nich była wspomniana wielokrotnie ceremonia liczenia głosów elektorskich, ale drugim z nich był wiec Trumpa na placu Ellipse przed Białym Domem. Rozpoczęcie ceremonii zaplanowano na 13, natomiast wystąpienie Trumpa – na 12. I choć pierwsze z tych wydarzeń rozpoczęło się punktualnie, Donald Trump pojawił się przed mównicą z dużym opóźnieniem.
Ten szczegół ma kluczowe znaczenie. Choć w mediach twierdzono, że Trump zagrzewał swoich zwolenników do szturmu na Kapitol, w chwili pierwszego przewrócenia barierek Trump był zajęty wyliczaniem kolejnych nieprawidłowości (nie były to nowe odkrycia i, jak nietrudno sobie to wyobrazić, przemowa była w tym momencie dość nudna). Swoją przemowę zakończył dopiero kilkanaście minut później, o 13:10. W tym czasie przy stopniach po zachodniej stronie Kapitolu, w miejscu, gdzie za kilkanaście dni odbędzie się zaprzysiężenie nowego prezydenta, zgromadził się niemały tłum. Poniższy kadr pochodzi z filmu dokumentalnego pt. January 6: A True Timeline.
Istotnym, niewidocznym na zdjęciu wątkiem są bomby rurowe. Mniej więcej na piętnaście minut przed rozpoczęciem ceremonii odkryto bombę rurową w pobliżu budynku Partii Republikańskiej, a drugą, pół godziny później, w pobliżu budynku Partii Demokratów. Odkrycie tych bomb sprawiło, że policja Kapitolu zmuszona była wysłać posiłki, bo znajdowały się one w obszarze będącym pod jurysdykcją Kapitolu. To sprawiło, że ochrona Kapitolu w tym krytycznym momencie była, chociaż przez kilkadziesiąt minut, uszczuplona.
Jak bardzo uszczuplona? Policja Kapitolu liczy trochę ponad 2000 osób, ale jak informuje Forbes w artykule z 21 grudnia 2021 r. (odnośnik), policja Kapitolu niechętnie przyznała, że tego dnia na terenie samego Kapitolu było tylko ok. 500 funkcjonariuszy, w tym 195 funkcjonariuszy do ochrony terenu na zewnątrz i w środku oraz 276 funkcjonariuszy należących do siedmiu specjalnych jednostek, tzw. civil disturbance units. Należy też zaznaczyć, że choć łącznie tego dnia na miejscu zdarzenia było ok. 1300 funkcjonariuszy, większość z tych osób była rozlokowana w kilkunastu różnych budynkach należących do kompleksu Kapitolu.
Choć nie podano konkretnych liczb, Szef Policji Kapitolu Steven Sund twierdzi, że odkrycie bomb wymagało znaczącej reakcji sił Policji Kapitolu do zabezpieczenia obszaru i zneutralizowania zagrożenia. (Artykuł Business Insider.)
Jak się później okazało, bomby rurowe były niewybuchami.
Mimo to, w jakimś stopniu spełniły swoje zadanie. Naprędce uformowany kordon składał się z ledwie kilkudziesięciu funkcjonariuszy, którym szybko na odsiecz przyszło kolejnych kilkudziesięciu funkcjonariuszy policji miejskiej. Ta niewielka grupa miała przed sobą setki protestujących, zasilanych przez zbliżający się ogromny tłum. W każdym momencie linia obrony mogła zostać stratowana. W międzyczasie w całym pionie decyzyjnym panował chaos utrudniający wezwanie posiłków.
Nie można też zapomnieć o tym, że po wschodniej stronie Kapitolu policja również nie miała łatwo. Na poniższym nagraniu z kamery monitoringowej widać, że liczba funkcjonariuszy w stosunku do protestujących była niewielka w momencie, gdy doszło do przerwania kordonu chwilę przed 14:00. W dodatku większość z nich była skupiona na niewielkiej grupie awanturników w newralgicznym punkcie. Mniej więcej w tym samym momencie od północnej strony zbliża się tłum protestujących. Nie zatrzymuje się nawet na chwilę. Osoby z przodu siłą usuwają barierki z drogi. Policja nawet nie próbuje zatrzymać protestujących (odnośnik do Archive.org). Jeden z uczestników protestu uchwycił reakcje tłumu, z którymi warto się zapoznać, żeby zobaczyć, jak szybko sytuacja uległa zmianie (odnośnik do YouTube).
Gdy protest w końcu opanowano, zaczęto stawiać wiele ważnych pytań. Jak mogło do tego dojść? Czemu nikt tego nie przewidział? Co zawiodło? Jak ustrzec kraj przed kolejnym takim kryzysem?
I kto podłożył bombę, która wywołała taki zamęt na samym początku tego zdarzenia?
Prośba o pomoc
Reakcja władz po proteście była stanowcza. Pełniący obowiązki prokuratora federalnego Michael Sherwin ogłosił obławę na każdą osobę, która tego dnia była na Kapitolu, z naciskiem na osoby przebywające w środku (nazwał to akcją Shock and Awe, nawiązując do wojny w Iraku, artykuł BigLeaguePolitics). Wokół Kapitolu postawiono wysoki metalowy płot, ściągnięto gwardię narodową. Departament Bezpieczeństwa Krajowego stwierdził, że największe krajowe zagrożenie stanowią m.in. ekstremiści motywowani złością z powodu wyniku wyborów prezydenckich z 2020 r.
Zaczęto też szukać zamachowca. FBI poprosiło obywateli o pomoc w ustaleniu tożsamości sprawcy, wyznaczając wysoką nagrodę pieniężną (najpierw 100 tys. dolarów, potem aż 500 tys. dolarów) za wszelkie informacje prowadzące do jego schwytania. Steven D’Antuono, nowo mianowany szef biura waszyngtońskiego za zasługi związane z udaremnieniem próby porwania Gubernator stanu Michigan Gretchen Whitmer, nagrał w tym celu stosowny komunikat (odnośnik).
Aby ułatwić schwytanie sprawcy, opublikowano nagrania z kamer monitoringowych. Widać na nich zamaskowaną osobę ubraną w bluzkę z kapturem, noszącą w ręku torbę o nieznanej zawartości. Trudno było też nie zauważyć krzykliwych butów sportowych. W marcu 2021 r. FBI umieściło na swoim kanale YouTube poniższy film:
We wrześniu 2021 r. opublikowano kolejne nagrania, w tym trasę przemarszu zamachowca. Szczególnie ważne było poniższe nagranie:
Wszystkie nagrania można znaleźć na stronie FBI.
Po trzech latach śledztwo utknęło w martwym punkcie. Media co roku pytają, czy kwestia bomb rurowych została wyjaśniona, a sprawca schwytany. FBI rozkłada ręce z bezsilności.
Czy jednak FBI rzeczywiście stanęło przed zadaniem niemożliwym do wykonania? Czy może w tej historii kryje się coś więcej?
Tajemnica bomby
Oficjalna wersja wydarzeń brzmi następująco (oś czasu działań Policji Kapitolu, :
● 5 stycznia, ok. 20:00 – nieznana osoba podłożyła bombę w pobliżu budynku Partii Demokratów (chwilę wcześniej – pod budynkiem Partii Republikanów).
● 12:40 – Karlin Younger znajduje bombę leżącą za koszem na śmieci nieopodal siedziby Partii Republikanów
● 12:50 – Policja Kapitolu wysyła posiłki
● 12:53 – dochodzi do przewrócenia pierwszych barierek
● 13:00 – rozpoczyna się ceremonia liczenia głosów
● 13:05 – odnaleziona zostaje druga bomba pod siedzibą Partii Demokratów
● 13:10 – prezydent Trump kończy swoją przemowę, po zachodniej stronie Kapitolu protestujący ścierają się z Policją Kapitolu.
Kwestia bomb aż prosi się o wyjaśnienie.
Jednakże przez długi czas można było tylko spekulować. Redaktor naczelny serwisu Revolver.news w tym zakresie postawił szereg interesujących pytań (artykuł z 12 marca 2021 r.). Skoro zamachowiec nie chciał zwracać na siebie uwagi, czemu założył tak rzucające się w oczy buty za 300 dolarów? Czemu nie zdjęto z bomb rurowych odcisków palców, czy jakichkolwiek śladów DNA? I czemu FBI upublicznia tylko krótkie klipy, które w dodatku zdają się być w niektórych miejscach pocięte?
Interesujący zwrot akcji miał miejsce wiele miesięcy później. Politico poinformowało (artykuł z 4 listopada 2021 r.), że Departament Sprawiedliwości nakazał skorygować pewną nieścisłość w pozwach wytoczonych protestującym. Do tej pory uważano, że Kamala Harris była tego dnia na Kapitolu, ale to tylko częściowo prawda – rano była na briefingu wywiadowczym, a po jego zakończeniu o 11:25 opuściła Kapitol, udając się w niewiadomym kierunku.
Dwa miesiące później rozwikłano tę tajemnicę. Politico w artykule z 6 stycznia 2022 r. wyjawiło, bazując na wypowiedziach czterech anonimowych źródeł zaznajomionych z tym, gdzie Kamala Harris była tego dnia, że udała się do budynku Partii Demokratów. CNN (artykuł z 31 stycznia 2022 r.) potwierdziło tę informację i dodatkowo podało, że Harris zjawiła się w budynku Partii Demokratów o 11:30.
Zdziwienie było ogromne. Czemu Kamala Harris nie chciała wszystkim powiedzieć, że ledwie uszła z życiem? Historia o nieudanym zamachu na przyszłą panią wiceprezydent byłaby wodą na młyn dla administracji Bidena.
Zamiast tego zapanowała zmowa milczenia. Niezależna dziennikarka Julie Kelly w artykule z 22 stycznia 2024 r. zauważyła, że po dziś dzień nie wiadomo czemu Kamala Harris była w budynku Partii Demokratów, czemu nigdy o tym nie mówi i czemu nikt ją o to nie pyta. Zwłaszcza ten ostatni punkt jest najbardziej zdumiewający – brak zainteresowania ze strony mediów. Tych samych mediów, które robią wszystko, co mogą, żeby oczernić Donalda Trumpa na wszystkie możliwe sposoby.
Serwis Revolver.news na przestrzeni 2022 r. opublikował szereg interesujących artykułów. W artykule z 4 sierpnia postawiono pytanie, czemu FBI ukrywa materiał wyraźnie pokazujący moment podłożenia bomby. W artykule z 15 sierpnia poruszono kwestię tego, czy bomby rurowe były formą dywersji ze względu na to, że były wyposażone w nieaktywny minutnik kuchenny, bez zdolności do zdalnej detonacji. W artykule z 6 października podważono twierdzenie, że bombę znaleziono kilkanaście minut przed protestem. Republikański Senator Ron Johnson uzyskał od Secret Service informację, że przeczesano teren wokół budynku Partii Demokratów przed przybyciem Kamali Harris.
Tu rodzi się poważny problem. Jak to jest możliwe, że nikt tej bomby nie zauważył? Leżała ona w wyeksponowanym miejscu, przy ruchliwej ulicy, w pobliżu strzeżonego wjazdu do garażu podziemnego, w dodatku wyraźnie rzucała się w oczy. Można uwierzyć, z trudem, że przez 17 godzin od podłożenia bomby nikt jej nie zauważył. Ale agenci Secret Service? Istnieje kilka interpretacji tego oświadczenia:
● Bomba umknęła ich uwadze. Dziennikarz Michael Shellenberger rozmawiał o tym z anonimowym ekspertem, który napisał szczegółowy raport na temat bomb rurowych na potrzeby czołowych urzędników państwowych. Twierdzi, że jeśli Secret Service rzeczywiście przeczesało teren, znaleźli by ją z całą pewnością, więc albo tej bomby wtedy tam nie było, albo coś odwróciło ich uwagę. (Artykuł z 20 stycznia 2024 r.)
● Zauważyli bombę, ale nie przyznają się do tego. Może to wynikać z chęci ukrycia zaniechania swoich obowiązków albo mogą w ten sposób kogoś chronić albo nawet są zamieszani w tę intrygę. Poza tym istnieje możliwość, że osoba odpowiedzialna za przeszukanie tego specyficznego fragmentu wiedziała wcześniej o bombie i ukryła ten fakt przed innymi agentami Secret Service.
● Tej bomby tam wtedy nie było. Oznaczałoby to, że została podłożona dopiero po tym, jak Secret Service przeszukało teren. Prawdopodobnie na półtorej godziny przed protestem. Może nawet chwilę przed jej odnalezieniem.
Te wątpliwości potęguje kolejne nagranie.
Widok z drugiej strony ulicy
W styczniu 2024 r. rozgłos uzyskało nagranie z kamery skierowanej na budynek Partii Demokratów. To nagranie pierwszy raz ujrzało światło dziennie kilka miesięcy wcześniej za sprawą Republikanina Thomasa Massiego. Podczas posiedzenia Komisji ds. Nadzoru FBI z 12 lipca 2023 r., przed którą tego dnia pojawił się Dyrektor FBI Chris Wray, Massie zaprezentował dotąd nieznane nagranie. Widoczne jest ono w całości poniżej:
Ukazuje one moment odkrycia bomby. Do dwóch pojazdów podchodzi nieznany mężczyzna, próbując zwrócić uwagę siedzących w nich osób. W białym pojeździe znajdują się funkcjonariusze policji miejskiej, natomiast w czarnym SUV – funkcjonariusze Secret Service. Po chwili wychodzą, niemrawo podchodzą do miejsca, w którym znaleziono bombę. Kamera ożywa, kierując obiektyw na dwie niepozorne ławki. Między nimi, w rogu na ziemi, wyraźnie kontrastując z otoczeniem, leży metalowa rura z podłączonym do niej zegarem kuchennym. Pokrętło ustawione jest w pozycji 20 minut, zbiegając się czasowo z rozpoczęciem ceremonii liczenia głosów.
Do bomby podchodzi funkcjonariusz Policji Kapitolu i wykonuje zdjęcie.
Warto posłuchać, co na ten temat miał do powiedzenia Christopher Wray. Zapytany o to, czy osoba zgłaszająca odkrycie bomby byłaby traktowana jako podejrzany, Wray wykręcał się ogólnymi stwierdzeniami o tym, że prowadzone jest szeroko zakrojone śledztwo, przesłuchano wielu świadków, zebrano obszerny materiał dowodowy. Massie stwierdził w oparciu o swoje śledztwo, że odnajdują informacje, których FBI nie podało do wiadomości publicznej – w tym to nagranie. Poniżej wymiana zdań (odnośnik do transmisji na stronie C-SPAN):
Tożsamość tej osoby była przez długi czas tajemnicą – do teraz. Jak podaje Steve Baker w artykule dla The Blaze z 17 stycznia 2024 r., tą zamaskowaną osobą zgłaszającą podłożenie bomby był nieumundurowany funkcjonariusz Policji Kapitolu. Rodzi to więcej pytań na temat nonszalanckiej reakcji funkcjonariuszy policji miejskiej i agentów Secret Service, pytania przedstawione w długim artykule Revolver.news z 18 stycznia oraz opisane pokrótce w wywiadzie u Tuckera Carlsona z tego samego dnia. Warto poświęcić chwilę chociaż na przesłuchanie tego wywiadu, bo Darren Beattie zwraca w nim uwagę na najważniejsze aspekty tego nagrania.
Na nagraniu widać bowiem szereg zastanawiających sytuacji. Samo powolne podchodzenie do bomby nie jest jeszcze czymś dziwnym, bo jak wyjaśnia Dan Bongino, były agent Secret Service, a obecnie komentator polityczny, agenci Secret Service starają się unikać siania paniki swoim zachowaniem. Krytykuje za to inne aspekty, mianowicie brak przekierowania ruchu ulicznego. Wśród przechodniów były dzieci. Mimo to, agenci Secret Service i funkcjonariusze policji miejskiej zachowują się tak, jakby wiedzieli, że bomba nie stanowi zagrożenia. I to pomimo tego, że kilkanaście minut wcześniej znaleziono bombę rurową w pobliżu budynku Partii Republikanów. (Odnośnik do programu The Dan Bongino Show z 19 stycznia 2024 r.)
Każdy nowy skrawek informacji na temat bomb rurowych budzi coraz większe wątpliwości. Gdyby wszystko było tylko dziwnym zbiegiem okoliczności, czemu szczegóły dotyczące tego zdarzenia trzymane są w takiej tajemnicy? A gdy już coś zostaje podane do wiadomości publicznej, czemu taka informacja rodzi więcej niewygodnych pytań?
Wątki budzące wątpliwości
W temacie bomb rurowych należy jeszcze przytoczyć cztery istotne wątki. Pierwszym z nich jest zachowanie komisji badającej okoliczności ataku na Kapitol. Jak podaje Fox News w artykule z 22 stycznia 2024 r., komisja pod przewodnictwem Demokraty Benniego Thompsona nie zachowała wszystkich materiałów powstałych w czasie jej pracy. Miała przekazać cztery terabajty danych nowej podkomisji prowadzonej przez Republikanina Barry’ego Loudermilka, ale przekazała tylko dwa terabajty. Podkomisja wynajęła specjalistów zajmujących się odzyskiwaniem danych, żeby sprawdzić przekazane dyski twarde pod kątem tego, co zostało usunięte. Ustalono, że usunięto i zaszyfrowano 117 plików i że zostały one usunięte 1 stycznia 2023 r., na kilka dni przed tym, jak komisja Thompsona miała przekazać posiadane dane nowej komisji. Podkomisja Loudermilka żąda od komisji Thompsona przekazania haseł umożliwiających otworzenie zaszyfrowanych plików.
Ten aspekt jest o tyle istotny, że komisja Thompsona była nastawiona na udowodnienie tezy o insurekcji. Gromadziła zeznania, materiały i dowody w taki sposób, żeby skutecznie przykleić Donaldowi Trumpowi łatkę insurekcjonisty, nawet jeśli przeczyło to prawdzie. Przykładem jest choćby słynne zeznanie Cassidy Hutchinson o tym, jak wściekły Trump rzucił się na kierowcę limuzyny prezydenckiej. Według Hutchinson, Trump chciał udać się do Kapitolu, ale gdy usłyszał głos sprzeciwu, ogarnął go szał. Chwycił kierowcę za szyję i próbował przejąć kontrolę nad kierownicą. Historia tak szokująca, że była tematem przewodnim głównego wydania Faktów. Rzecz w tym, że Hutchinson najwyraźniej fantazjowała. Agenci Secret Service będący wtedy w limuzynie chcieli zdementować zeznanie Hutchinson, poza fragmentem o tym, że Trump chciał udać się do Kapitolu, ale komisja przez kilka miesięcy nie była zainteresowana uzyskaniem sprostowania (artykuł Politico z 29 czerwca 2022 r., artykuł CBSNews z 17 listopada 2022 r.).
Istotne było tylko to, że to szkodziło Trumpowi.
Wobec Hutchinson zastrzeżenia ma również podkomisja Loudermilka. W oparciu o analizę zeznań Hutchinson przed komisją Thompsona, podkomisja Loudermilka stwierdziła, że Hutchinson sama sobie przeczyła, i to do tego stopnia, że podważa to jej wiarygodność. W komunikacie z 8 stycznia 2024 r. podkomisja Loudermilka oświadczyła, że przesłała list do Hutchinson z żądaniem zachowania i przedłożenia wszelkich materiałów i dokumentacji będących w jej posiadaniu.
W kontekście bomby rurowej znaczenie pozornie jest niewielkie. Może być jednak tak, że w materiale nieupublicznionym mogą być zawarte szczegóły stawiające dotychczas znane fakty w zupełnie innym świetle, np. te dotyczące zachowania Kamali Harris w ciągu dnia, czy dotyczące odnalezienia bomb rurowych. Gdyby śledczy z komisji Thompsona weszli w posiadanie informacji podważających wiarygodność promowanej przez nich wersji wydarzeń, to czy podaliby je do wiadomości publicznej? Odpowiedź powinna być oczywista.
Drugim wątkiem jest smartfon zamachowca. Konkretnie chodzi tutaj o możliwość śledzenia ruchu sprawcy w oparciu o dane komórkowe (tzw. geofencing, technika stosowana m.in. do odnajdywania poszczególnych protestujących). W czasie posiedzenia niejawnego z 7 czerwca 2023 r. Republikanin Thomas Massie zapytał Stevena D’Antuono o postępy w śledztwie dotyczącym zamachowca. Jednym z pytań było to, czy ustalono cokolwiek na podstawie danych komórkowych, zważywszy na to, że sprawca był tego dnia w posiadaniu smartfona. D’Antuono stwierdził, że próbowali to zrobić, ale traf chciał, że dane od dostawców sieci komórkowych były uszkodzone dla tej jednej konkretnej osoby.
Trzeci wątek dotyczy kamer monitoringowych z budynku Partii Demokratów. Zapytany o to, czy udostępniono całość materiału z kamer przy budynku Partii Demokratów (chodzi o te dwa nagrania zamachowca siedzącego na ławce), D’Antuono powiedział, że system monitoringowy w tym budynku pozostawiał wiele do życzenia. Stwierdził jednak, że dostali ten materiał bezpośrednio od Partii Demokratów i że tym samym aspektem śledztwa zajmowało się dwóch bliżej nieznanych agentów FBI. Nic poza tym nie był w stanie dodać.
To wyjaśnienie nie powinno nikogo zadowalać. Partia Demokratów znana jest z tego, że stawia śmiałe tezy, a potem robi wszystko, żeby utrudnić zweryfikowanie tych tez. Dobrze znanym przykładem tego jest historia o wycieku danych z serwerów Partii Demokratów. Zamiast przekazać te serwery FBI, Partia Demokratów wynajęła prywatną firmę Crowdstrike. Firma Crowdstrike przeanalizowała te serwery i przekazała swoje wnioski FBI w formie raportu. Winą za wyciek obarczono siatkę hakerów należących do GRU (oświadczenie Departamentu Sprawiedliwości). Nieoficjalnie o wyciek danych podejrzewany jest Seth Rich, pracownik Partii Demokratów. Krąży teoria, że Seth Rich wydobył dane z siedziby Partii Demokratów na pendrivie, a potem przesłał je do Wikileaks za pomocą serwisu Megaupload. Do tego drastycznego posunięcia zmotywowało go to, że dowiedział się o zamiarze skradzenia wyborów Berniemu Sandersowi na rzecz Hillary Clinton (Rich był fanem Sandersa). Pytanie brzmi: czy Partia Demokratów próbowała, poprzez wynajęcie firmy Crowdstrike, coś zataić przed organami ścigania? Czy organy ścigania współuczestniczą w tuszowaniu faktów dotyczących tej sprawy?
Tak samo może być z kamerami przy budynku Partii Demokratów. Mówienie o tym, że system monitoringowy jest niskiej jakości brzmi jak wymówka. Republikanin Thomas Massie zwrócił uwagę, że na nagraniach nie widać momentu podłożenia bomby, choć teoretycznie to nagranie powinno istnieć. Ważniejszym jednak pytaniem jest to, czy ta bomba rzeczywiście leżała przez te 17 godzin. Proszę zwrócić uwagę na poniższy kadr. Na czerwono widać przybliżony obrys położenia bomby (warto to porównać ze zdjęciem zamieszczonym wyżej). Trudno uwierzyć, że nie dałoby się spostrzec bomby z tej kamery. Jeśli nie w nocy, to chociaż w ciągu dnia.
Poniżej można znaleźć transkrypcję zeznania Stevena D’Antuono, upublicznioną za zgodą przewodniczącego komisji Republikanina Jima Jordana.
Czwarty i ostatni wątek dotyczy budowy samej bomby. Ponoć wygląda ona łudząco podobnie do tych stosowanych przez FBI jako materiał szkoleniowy. Tę informację zaprezentował Jack Posobiec w oparciu o informacje z anonimowego źródła, w czasie programu Human Events with Jack Posobiec Ep. 651 z 18 stycznia 2024 r. Poniżej stosowny fragment z programu, ale samo zdjęcie widać na podglądzie filmu:
Komentarz AmerykaForum
Trump, insurekcja i wybory
Początek 2024 r. zaczął się od pytania, czy grozi nam – Polsce i światu – zwycięstwo Donalda Trumpa. Ten problem przywoływano w kontekście wojny na Ukrainie, bo Trump wielokrotnie groził rozwiązaniem NATO. Widmo ataku Rosji na Europę budzi trwogę wśród polityków, mediów i osób zasłuchanych w nich bezkrytycznie.
Zwłaszcza, że Trump był zdolny do utrzymania się przy władzy za wszelką cenę, co też udowodnił 6 stycznia 2021 r.
Mitologia o insurekcji jest obecnie główną formą ataku na Donalda Trumpa. 4 stycznia 2024 r. kampania Bidena wypuściła spot wyborczy ostrzegający przed czyhającym na wolny, demokratyczny świat zagrożeniem – ekstremistami. Kim są ci ekstremiści? Odpowiedź na to dają kolejne sceny z różnych protestów, z przemarszu z pochodniami w Charlottesville, a także sceny z protestu na Kapitolu, w tym zdjęcie ukazujące stryczek (nawiązanie do historii o tym, że rozgniewany tłum chciał powiesić wiceprezydenta Mike’a Pence’a, choć było to ledwie kilka osób stojących wokół postawionego gdzieś na uboczu szafotu niewiadomego pochodzenia). Pod koniec Biden prosi obywateli o dołączenie do niego w walce o słuszną sprawę, jaką jest demokracja. Żeby Ameryka była silna. Ten jednominutowy spot można zobaczyć poniżej:
Prezydent Joe Biden uczynił insurekcję tematem przewodnim swojej kampanii. W czasie swojej przemowy z 5 stycznia 2024 r. Joe Biden ostrzegał wyborców przed osobą, która chciała zakłócić pokojowe przekazywanie władzy. Przemowę wygłosił w Valley Forge w stanie Pensylwania, miejscu o szczególnym znaczeniu w czasie wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Mówił też o Jerzym Waszyngtonie, który dzięki swoim zasługom mógł zostać dyktatorem i rządzić do końca życia, a mimo to postanowił dobrowolnie przekazać władzę w nowe ręce. Biden nawiązał przy tym do płótna wiszącego w gmachu Kapitolu. (Nagranie poniżej, transkrypcja przemówienia tutaj.)
Przekaz był oczywisty – nie po to Jerzy Waszyngton walczył o ten kraj i jego demokratyczną przyszłość, żeby samozwańczy dyktator Donald Trump miał wszystko zniweczyć.
Nie on jeden dokonał tego porównania. Dzień wcześniej Prokurator USA dla Dystryktu Kolumbii Matthew Graves zaprezentował dotychczas ustalone fakty na temat okoliczności ataku na Kapitol. Za atak obwinił Donalda Trumpa oraz podjudzanych przez niego zwolenników, w tym grupę ekstremistyczną Proud Boys. Malując obraz brutalnego, karygodnego ataku na świątynię demokrację, Graves pod koniec również nawiązał do Jerzego Waszyngtona i do wiszącego w gmachu Kapitolu płótna.
Na marginesie – Matthew Graves zapowiedział ściganie wszystkich osób przebywających w obszarze zamkniętym, czyli także tych stojących na trawniku. (Artykuł Politico z 18 stycznia 2024 r.)
O ataku na Kapitol mówiono też w mediach. W reportażu MSNBC z 6 stycznia przywołano pokrótce to, co wydarzyło się tego pamiętnego dnia, godne pogardy słowa Trumpa, godne pochwały słowa Bidena, a także bohaterstwo jednego z funkcjonariuszy Policji Kapitolu – Michaela Fannone’a, który był gościem prowadzącego Jonathana Capehearta. Jak można zobaczyć od 4:30, prowadzący Capeheart przywitał swoje gościa nie kryjąc wzruszenia jego bohaterstwem. Fannone natomiast stwierdził, na podstawie pracy komisji ds. okoliczności ataku na Kapitol (January 6th Committee), że Donald Trump i członkowie jego administracji są odpowiedzialni za zaplanowanie tego ataku (od 7:28).
W 2024 r. o Donaldzie Trumpie będzie głośno. Niedawne zwycięstwa w prawyborach w stanach Iowa i New Hampshire wyraźnie umiejscowiły Trumpa w pozycji lidera. Na początku prawyborów było aż ośmiu kandydatów (patrz artykuł „Rozmowa o niczym”), ale teraz na placu boju pozostały tylko dwie osoby – Donald Trump i Nikki Haley. Szanse Haley na zwycięstwo również są marne, bo w najlepszym dla niej stanie New Hampshire uzyskała poparcie niższe od Trumpa aż o 12% (patrz wykres CNN). Sukces Trumpa jest o tyle imponujący, że nie wziął udziału w żadnej debacie prawyborczej, a mimo to zdeklasował swoich rywali i jest bliski uzyskania nominacji z ramienia Partii Republikańskiej jeszcze przed superwtorkiem (Super Tuesday).
Jeśli zaś chodzi o Bidena, znajduje się on w trudnym położeniu. W czasie swojej kampanii z 2020 r. obiecywał góry, a obecnie świat i kraj sypią się na jego oczach. Łatwiej i szybciej jest wymienić rzeczy, z którymi jego administracja radzi sobie dobrze – czyli ze wsparciem militarnym i finansowym dla Ukrainy. Nawet jego sojusznicy w mediach regularnie stawiają znak zapytania w kwestii tego, czy Biden powinien startować ponownie. Przytacza się m.in. jego spadającą popularność, czy też jego wiek. O jego wpadkach mówi się znacznie mniej, ale nawet one nie umykają już uwadze mediów głównego nurtu. Przykładem jest choćby artykuł Interia.pl z 17 czerwca 2023 r. o tym, jak prezydent Biden powiedział „Boże chroń królową”, choć niedawno miała miejsce koronacja Króla Karola III i słynny hymn uległ drobnej zmianie.
Poza tym w tle rozgrywa się wątek usunięcia Trumpa z kart do głosowania. Podstawą do tego działania jest zapis w 14. Poprawce do Konstytucji, Sekcja 3, podkreślenie własne („Konstytucja Stanów Zjednoczonych” w tłum. Andrzeja Pułło, Wydawnictwo Sejmowe, 2022 r. – odnośnik do pełnego tekstu):
Sekcja 3. Nie może być Senatorem lub Reprezentantem w Kongresie, elektorem Prezydenta lub Wiceprezydenta, ani też zajmować żadnego urzędu, cywilnego lub wojskowego, w służbie Stanów Zjednoczonych lub jakiegokolwiek stanu, kto składając wcześniej przysięgę wierności Konstytucji Stanów Zjednoczonych jako członek Kongresu, funkcjonariusz Stanów Zjednoczonych, członek legislatury stanowej lub jako funkcjonariusz stanowej władzy wykonawczej i sądowej, brał udział w insurekcji lub rebelii przeciwko nim, albo też udzielał pomocy lub poparcia ich wrogom. Jednak Kongres może większością dwóch trzecich w każdej Izbie uchylić tę niezdolność.
Na razie podejmowane próby generują tylko szum medialny. Wyrok sądowy w stanie Kolorado z grudnia 2023 r. na pierwszy rzut oka brzmiał poważnie, natomiast w treści wyroku sędziowie pozostawili sprawę w gestii Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Sekretarz Stanu Maine samodzielnie podjęła decyzję o usunięciu Trumpa z karty do głosowania, ale tę decyzję również podważono. W wielu innych stanach prowadzone są dociekania, w jaki sposób można zgodnie z prawem uniemożliwić Donaldowi Trumpowi start w danym stanie, jak choćby w stanie Illinois. Na razie jednak zarzut o podżeganie do rebelii istnieje tylko w przekazie medialnym i w subiektywnej interpretacji aktywistów prawnych i sądowych.
Mimo to, ten zarzut może stanowić poważną broń w sądzie opinii publicznej. Od samego początku oskarżano Donalda Trumpa o podżeganie do insurekcji. W tej kwestii przeprowadzono drugi impeachment, który zakończył się uniewinnieniem. Mimo to, kolejne procesy setek protestujących pomagały utrzymać pamięć o tym wydarzeniu w świadomości ludzi nie tylko w kraju, ale i na świecie. Ponadto toczące się w tle procesy sądowe związane z przetrzymywaniem dokumentacji w Mar-a-Lago, z próbą nielegalnego odwrócenia wyniku wyborów, z zawyżaniem wyceny swoich nieruchomości, czy też z napaścią seksualną i pomówieniem E. Jean Carroll – te pośrednio umacniają argumentację o tym, że Trump jako urzędujący prezydent brał udział w insurekcji i że był do tego zdolny.
Tak w każdym razie sytuacja może być odbierana z daleka.
Wady w przekazie
Osoby lepiej zaznajomione z tematem ataku na Kapitol mogą dostrzec różne niedomówienia w tym przekazie. Nie można powiedzieć, że tego dnia nie doszło do karygodnych aktów przemocy, zarówno ze strony protestujących, jak i ze strony funkcjonariuszy policji. Takie sytuacje miały miejsce. Panuje jednak tendencja do wygładzania wszystkich szczegółów, które nie pasują do preferowanej interpretacji zdarzeń z tego dnia.
Przykładem tego jest Harry Dunn. Z okazji trzeciej rocznicy ataku na Kapitol ten były funkcjonariusz Policji Kapitolu wypuścił spot wyborczy, ogłaszając swój start w wyborach do Kongresu. Ujrzeć można pięknie wyreżyserowaną inscenizację ataku na Kapitol. Przechadzając się po tej chaotycznej scenie, Dunn opowiada o złożonej krajowi przysiędze, o swojej roli tego dnia i o tym, jak bronił członków Kongresu, nawet tych, którzy następnie wstawili się za Donaldem Trumpem. Stwierdził, że nie mógł przyglądać się temu bezczynnie. Pojawił się przed specjalną komisją, występował w mediach, nawet napisał książkę. Teraz prosi o wasz głos.
Istnieją jednak konkretne dowody na to, że Dunn mija się z prawdą. W rozprawie dotyczącej członków Oath Keepers jednym z kluczowych aspektów była konfrontacja między nimi a Dunnem. Według Dunna byli oni wobec niego wrogo nastawieni. Lecz na jednym z nagrań widać, że członkowie Oath Keepers wręcz bronili Dunna przed innymi protestującymi. Zamiast jednak ten szczegół wyjaśnić na korzyść oskarżonych, został on zatajony. Co więcej, prokuratorzy potwierdzili wersję wydarzeń Dunna (i jego wielokrotnie zmieniające się zeznanie) przy pomocy zeznania agenta specjalnego Davida Lazarusa.
Sęk w tym, że David Lazarus skłamał. W reportażu z 15 stycznia 2024 r. Steve Baker udowadnia, w oparciu o materiał z kamer monitoringowych upubliczniony za zgodą Marszałka Izby Reprezentantów Mike’a Johnsona, że Lazarus był wtedy w innej części kompleksu Kapitolu. Zanim dotarł do miejsca wspomnianej konfrontacji, członkowie Oath Keepers kierowali się już do wyjścia, Dunn również się oddalił. W swoim zeznaniu Lazarus opisał rzecz, która była, jak to widać na nagraniach, fizycznie niemożliwa. Wszystkie nagrania można obejrzeć w poniższym materiale opublikowanym przez The Blaze (warto też obejrzeć poprzednie dwie części reportażu Steve’a Bakera, pierwszą i drugą):
Ten materiał, a także reportaż na temat bomby rurowej, wywołał poruszenie w kuluarach władzy. 22 stycznia 2024 r. adwokaci reprezentujący Bakera wydali oświadczenie, że planowane jest postawienie ich klientowi bardziej poważnych zarzutów. Jakich? Tego jeszcze nie wiadomo. Adwokaci Bakera wprost mówią, że może to być forma szukania pretekstu do przeprowadzenia porannego nalotu i przeszukania jego domu. Jeśli to prawda i jeśli do tego dojdzie, piszą adwokaci, może to stanowić próbę odwetu wobec ich klienta za publikację informacji kompromitujących rząd. Istnieje już precedens – przypuszcza się, że Jeremy Brown trafił do więzienia na 7 lat nie za obecność na Kapitolu, ale za ujawnienie próby zwerbowania go przez agentów FBI (artykuł The Gateway Pundit). Pismo można przeczytać poniżej:
Zarówno Darren Beattie, jak i Steve Baker zapowiadają publikację kolejnych szczegółów na temat bomby rurowej. Jednym z nich jest publikacja dłuższego fragmentu z pokazanego wcześniej nagrania z odkrycia bomby przed budynkiem Partii Demokratów, publikacja materiału z nieznanej wcześniej kamery monitoringowej, jak również inne, na razie nieznane detale. Baker w wywiadzie z 23 stycznia 2024 r. w programie StuDoesAmerica opisuje pokrótce dotychczasowe ustalenia i swoje zastrzeżenia co do oficjalnej wersji wydarzeń, a także uchyla rąbka co do nadchodzących wkrótce rewelacji:
Plan awaryjny czy plan główny?
W trakcie tych dociekań nasuwa się interesujące pytanie: czy bomby rurowe rzeczywiście były planem awaryjnym?
Wielu komentatorów wpada tutaj w pewną pułapkę. Przyjmowane jest niewypowiedziane założenie, że sprawcy mieli skrupulatnie przemyślany plan polegający na tym, że dojdzie do szturmu na Kapitol mniej więcej w takiej formie, jaką wszyscy znamy. Nie bierze się w ogóle pod uwagę możliwości, że ten plan nie był aż tak daleko idący i że pierwszorzędną rolę odgrywały właśnie bomby rurowe. A że plan powiódł się tak dobrze, przekraczając najśmielsze oczekiwania jego twórców, to zasługa nadzwyczaj pomyślnego zbiegu okoliczności.
Czy podłożenie bomb rurowych rzeczywiście było planem awaryjnym na wypadek, gdyby podjudzanie tłumu nie wywołało pożądanego efektu w postaci brutalnych zamieszek? Czy może były one planem głównym?
Oddajmy się przez chwilę spekulacji na ten temat.
Scenariusz wyglądałby następująco. W krytycznym momencie między 12:45 a 13:30 ochrona Kapitolu była maksymalnie osłabiona. Część policji Kapitolu musiała udać się zabezpieczyć teren i zneutralizować bomby. W pionie decyzyjnym panował chaos. Posiłków nie można było wezwać. Przez mniej więcej godzinę, półtorej nastąpił paraliż decyzyjny. Wtedy też do obiegu informacyjnego wprowadza się podejrzenie, że w gmachu Kapitolu może znajdować się kolejna bomba. Następuje ewakuacja.
Efekt końcowy podobny, ale wszystko przebiega ze znacznie mniejszym ryzykiem dla polityków.
Jak na plan awaryjny, historia o bombach rurowych ma poważną wadę. Żeby miała ona ręce i nogi, bomby rurowe nie mogły tak po prostu zmaterializować się z powietrza. Nie w takim mieście jak Waszyngton D.C., gdzie kamery są praktycznie wszędzie, zwłaszcza na budynkach rządowych. Ktoś musiał te bomby podłożyć, i ten ktoś musiał zostać uchwycony na kilku kamerach, jak widać na przytoczonych na początku nagraniach.
Te nagrania trzeba było przygotować zawczasu. Gdyby ktoś chciał zainscenizować historię o zamachowcu podkładającym bomby po wydarzeniach z szóstego stycznia, graniczyłoby to z cudem. Czujność w całym mieście byłaby wzmożona. Niemożliwe byłoby to, gdyby jakiś podejrzany człowiek mógł bez problemu przechadzać się w pobliżu kompleksu Kapitolu. Poza tym jakiś szczegół nieobecny przed szóstym stycznia mógłby ułatwić dociekliwym udowodnienie, że nagrania zostały przygotowane po fakcie.
One miały wytłumaczyć istnienie bomby rurowej. Nie można było jej tak po prostu zmyślić, bo zbyt wiele osób musiałoby być uwikłanych w udawanie, że ona w ogóle istniała. Nie można było też powiedzieć funkcjonariuszom, w momencie kryzysowym dla ochrony Kapitolu, że powinni oddalić się od Kapitolu pod fałszywym pretekstem i przez pół godziny stać bezczynnie. A skoro ta bomba istniała, nie można było jej po prostu zamieść pod dywan, więc trzeba było cokolwiek powiedzieć, cokolwiek zrobić, żeby nikt niczego nie podejrzewał.
Zakładając przez chwilę, że bomby rurowe były planem głównym, do jakiego stopnia opracowano ten scenariusz? Czy tożsamość zamachowca zostałaby ujawniona, żeby do świadomości społecznej trafił wizerunek ekstremisty motywowanego skrajną retoryką Donalda Trumpa? Czy rozpoczętoby obławę na bojówki ekstremistyczne z obawy, że są zdolne do zamachu na instytucje rządowe? Czy powstałyby liczne filmy dokumentalne dramatyzujące moment odkrycia bomb rurowych i brawurową ewakuację wiceprezydent-elekt?
Nie jest to rzecz niemożliwa. Można przypuszczać, że zrezygnowano z tego scenariusza na rzecz znacznie bardziej atrakcyjnego, i łatwiejszego do przyjęcia przez społeczeństwo, przekazu o szturmie na Kapitol. Poza tym był to przekaz mniej… problematyczny.
Nie dało się jednak odczarować istnienia tych bomb. Skoro już je podłożono, coś trzeba było społeczeństwu powiedzieć, żeby nie zadawano zbyt wielu niewygodnych pytań.
Znaczenie bomby
Podważenie mitologii o insurekcji może mieć znaczenie ogólnoświatowe. Choć oficjalnie promuje się twierdzenie o tym, że za wszystko odpowiedzialność ponosi Donald Trump, dociekliwość wielu dziennikarzy zadaje kłam temu twierdzeniu, o czym Czytelnik miał okazję przekonać się choćby w trakcie lektury tego artykułu. Wszystkie zdarzenia związane z wyborami prezydenckimi z 2020 r. są ze sobą ściśle powiązane – pandemia, protesty BLM, same wybory, a także protest na Kapitolu. Odnalezienie słabego punktu w jednym aspekcie tego łańcucha nieszczęść może go w pełni rozbić.
Takim słabym punktem jest właśnie tajemnica bomby rurowej. Zdarzenie, które bardzo szybko zeszło na drugi plan może zemścić się na jego autorach. Poza lakonicznymi aktualizacjami ze strony FBI, większość informacji na temat tego dnia jest ukrywana. Gdzie jest wykaz komunikatów między agentami Secret Service chroniącym panią wiceprezydent-elekt? Gdzie są nagrania z kamer noszonych przez policjantów reagujących na to zdarzenie? Gdzie jest reszta materiału z kamer monitoringowych znajdujących się w pobliżu budynku Partii Demokratów? Dla przykładu, w kwietniu 2023 r. William Pope uzyskał nagranie z kamery Richarda Cartera, jednego z funkcjonariuszy policji miejskiej eskortującego Kamalę Harris do DNC. Odnośnik do filmu na kanale Rumble o nazwie 21-cr-128 exhibits. (Warto śledzić ten kanał, bo zamieszczane są na nim materiały dowodowe związane z atakiem na Kapitol.)
Kluczową kwestią jest moment podłożenia bomby. Musi – a w każdym musiał – istnieć materiał z kamer monitoringowych to udowadniający. Jeśli bomba została podłożona dzień wcześniej, powinien istnieć choćby jeden kadr wskazujący na to, że ta bomba rzeczywiście tam leżała przez tyle czasu. Co więcej, taki kadr powinien też udowodnić to, czy Secret Service mówiło prawdę.
Niby prosta sprawa, a rodzi wiele niewygodnych pytań. Dalsze szczegóły pomogą stwierdzić, czy zamachowiec rzeczywiście istniał i jest najbardziej nieuchwytnym człowiekiem w Stanach Zjednoczonych, czy też był częścią szerzej zorganizowanej akcji, w którą zamieszane są najważniejsze osoby w kraju.
Pewne jest na razie tylko jedno – osoby znające prawdę starają się zataić szczegóły pomagające ją definitywnie ustalić.
Dlaczego?