Poleganie tylko na jednym źródle informacji nigdy nie jest dobrym pomysłem. Choć obiektywność jest dla dziennikarzy największą wartością, człowiek jest istotą grzeszną. Zbyt łatwo jest ulec swoim błędnym przekonaniom, nakazom przełożonych, potrzebie przyciągania uwagi odbiorców, chęci prowadzenia działalności misyjnej, czy nawet zwykłemu lenistwu. Nie jest to nic niezwykłego, ale mimo to trzeba zawsze brać na to poprawkę. Nawet przy czytaniu tego artykułu.
Gdy jednak ta uległość ma poważny wpływ na sytuację geopolityczną na świecie, wtedy zaczyna się problem.
Często nie zdajemy sobie sprawy do jakiego stopnia media wpływają na nasze postrzeganie rzeczywistości. Z trzech różnych źródeł omawiających to samo zdarzenie możemy usłyszeć trzy różne, sprzeczne ze sobą interpretacje. Jeśli śledzimy dany skandal tylko z jednego źródła, nie wiemy nawet, co jest pomijane w przekazie. A gdy wszystkie media zaczną mówić mniej to samo na dany temat, mogą umocnić w świadomości społecznej wierutną bzdurę.
Najłatwiej to zjawisko zaobserwować w przypadku reportaży dotyczących Donalda Trumpa. Są one przygotowywane według specyficznego klucza. Jeśli możemy powiedzieć coś pozytywnego o Donaldzie Trumpie, to zrobimy to tylko wtedy, gdy będziemy przyparci do ściany i tylko przez zaciśnięte zęby. Jeśli natomiast możemy powiedzieć o nim coś negatywnego, będzie to jeden z wiodących tematów wieczornego wydania wiadomości.
Odwrotnie jest w przypadku Joe Bidena. Nagłośnimy każdą pozytywną wieść na jego temat, natomiast wszelkie potknięcia wygładzimy czy też zupełnie je zignorujemy. To podejście jest w Polsce tak daleko idące, że w tej materii zdecydowanie więcej można dowiedzieć się od mediów amerykańskich, które Donalda Trumpa nienawidzą do nieprzytomności, niż z polskich mediów.
Aby uwypuklić trochę to zjawisko, przeanalizujemy trzy materiały przygotowane przez stację TVN. Dla zwykłego odbiorcy mogą wydawać się one z pozoru przygotowane rzetelnie, bo technicznie rzecz biorąc są zgodne z prawdą. Osoby bardziej zaznajomione z tematem mogą dostrzec specyficzne niedociągnięcia.
Nie będziemy tutaj spekulować na temat przyczyn zaprezentowania danego materiału w ten czy inny sposób. Może to był wynik niewiedzy. Może podjęto decyzję, żeby skupić się na specyficznym aspekcie danego tematu. Może postanowiono unikać rozkręcania kontrowersji w krótkim reportażu. Może nawet ten bardziej kontrowersyjny aspekt został omówiony w innym materiale, który przemknął bez większego echa (mało prawdopodobne, ale nie można tego wykluczyć).
Nie zmienia to jednak faktu, że materiał został zaprezentowany w ten, a nie inny sposób.
Czytelnik sam zadecyduje, czy został odpowiednio poinformowany.
Ugoda Huntera Bidena
14 września 2023 r. Marcin Wrona relacjonował historię nieudanej ugody. W swojej relacji opisywał problemy prawne Huntera w zakresie posiadania broni i problemów podatkowych. Powiedział, że miało po pięciu latach wreszcie dojść do ugody, ale ostatecznie do tej ugody nie doszło. Jak podkreślał redaktor Wrona, treść tej ugody jest nieznana.
Było to jednak stwierdzenie bardzo dziwne. Otóż treść tej ugody lipcowej ujawniło Politico. Ponadto uwzględniono transkrypcję z rozprawy, z której wyraźnie wynika, że sędzia była bardzo zdziwiona specyficznym zapisem tej ugody, który przywiązałby ją na stałe do Huntera.
Czytelnikowi polecam zapoznanie się z artykułem „Media ws. szczepień przed i po wyborach w USA”. Sam materiał można obejrzeć (a właściwie, z przyczyn technicznych, wysłuchać) pod koniec programu w ciągu ostatnich kilku minut. Natomiast w artykule zawarty jest dodatkowy komentarz do sprawy.
Prostytutka odwracająca uwagę
8 maja 2024 r. zaprezentowano aktualizację dotyczącą sporu Donalda Trumpa z prostytutką Stormy Daniels. Choć proces dzień w dzień owocuje kolejnymi rewelacjami, stacja postanowiła zaprezentować materiał akurat na temat pierwszego dnia zeznań Daniels. Ten reportaż można obejrzeć bez trudu tutaj.
Konstrukcja reportażu nikogo nie zaskoczy. Z jednej strony zawarto w nim same fakty, to jest niezaprzeczalne. Jednak z drugiej strony ukazuje on Donalda Trumpa w najgorszym możliwym świetle, jakby delektowano się możliwością szkalowania byłego prezydenta.
O problemach z tym procesem można by długo mówić. Przede wszystkim trudno nie odnieść wrażenia, że Stormy Daniels zmyśla bądź koloryzuje te nader sprośne historie, żeby zemścić się na Donaldzie Trumpie. Michael Avenatti, były adwokat Stormy Daniels, sugeruje wręcz, że cały ten proces jest próbą wyłudzenia pieniędzy od Trumpa, obmyślony wspólnie przez Daniels i byłego adwokata Trumpa, Michaela Cohena. W końcu Daniels musi zapłacić Trumpowi ponad pół miliona dolarów za nieudany proces z 2018 r.
A skoro mowa o Cohenie… 15 maja TVN poświęcił kolejny materiał jego osobie. Tu jest podobny problem – reportaż przedstawia same fakty, ale jednocześnie pomija problem dotyczący wiarygodności Cohena. W materiale zauważono, że Cohen trafił do więzienia za kłamanie pod przysięgą, ale podkreślano, że robił to na życzenie Donalda Trumpa. Tworzy to więc z niego postać tragiczną. Problem z tym, że Cohen na różne sposoby pogrążał się w sądzie i poza nim, i to do tego stopnia, że media amerykańskie kręcą głową w niedowierzaniu. Z chwilą zamykania tego artykułu wyszło na jaw, że Cohen ukradł Trumpowi kilkadziesiąt tysięcy dolarów.
Saga o Michaelu Cohenie będzie miała zakończenie doprawdy niezadowalające wrogów Trumpa.
Jednak ta sekcja dotyczy czegoś zupełnie innego. Gdy wysłuchać do końca materiału Marcina Wrony, mówi on o najnowszym doniesieniu w sprawie dokumentów przetrzymywanych przez Trumpa w Mar-a-Lago. Sędzia Aileen Cannon postanowiła bowiem odroczyć rozprawę bezterminowo.
Czemu to zrobiła? O tym nie poinformowano, bo poświęcono na tę nowinę góra 10 sekund.
Powód jest jednak dość szokujący.
Aby wyjaśnić to w możliwie największym skrócie, należy przyjrzeć się poniższemu dobrze znanemu wszystkim zdjęciu. Widać na nim specjalne kartki z oznaczeniami TOP SECRET i SCI. Gdy agenci federalni wydobyli dokumenty niejawne z kartonowych pudeł będących w posiadaniu Donalda Trumpa, na miejsce tych dokumentów wsadzili te kolorowe kartki, żeby było wiadomo, w którym dokładnie miejscu znajdowały się te dokumenty. Następnie wykonali zdjęcie kontrolne. Gdy jednak później dostarczono te pudła do biura waszyngtońskiego, okazało się, że ich zawartość nie była w prawidłowej kolejności (porównano to ze zdjęciem kontrolnym). Jak się okazuje, przyczyną tego zamieszania było właśnie to poniższe zdjęcie. Agenci chcieli wyprodukować kontrowersyjne zdjęcie na pożytek mediów, dlatego wyciągnęli te specjalne kartki z pudeł i przyczepili je do przypadkowych kartek papieru. Potem umieścili te specjalne kartki z powrotem, tyle że w nieprawidłowej kolejności.
Sędzia Cannon była wściekła. Przez rok zapewniano ją, że całą operację przeprowadzono bez zarzutu, a tu nagle wychodzi na jaw, że w zasadzie nie wiadomo, co stało się z częścią dokumentów niejawnych będących podstawą do oskarżenia Donalda Trumpa. Zawieruszyły się? Nie istniały? A może zostały podłożone?
Ponadto sędzia Cannon była oburzona nadmiernym redagowaniem dokumentów procesowych. Ponieważ jako sędzia prowadząca sprawę ma wgląd w pełną treść dokumentów przedłożonych jej przez zespół Jacka Smitha, wiedziała doskonale, że te zredagowane fragmenty nie tyle dotyczą informacji wrażliwych, co raczej opisują zaangażowanie Białego Domu w ten skandal. Po długiej batalii te fragment w końcu zostały odtajnione. Według obserwatorów nakreślają one prawdopodobną próbę wrobienia Donalda Trumpa przy zaangażowaniu najważniejszych osób w państwie.
Nie byłby to pierwszy raz.
Warto zapoznać się z trzema artykułami. Dziennikarka śledcza Julie Kelly w pierwszym artykule z 2 maja 2024 r. opisała szczegółowo to, co zespół Jacka Smitha próbował ukryć pod zredagowanymi fragmentami pozwu. W drugim artykule z 6 maja Kelly opisała to, jak zespół Jacka Smitha mógł dopuścić się manipulacji materiałem dowodowym dla celów medialnych. Ta manipulacja może potencjalnie storpedować całą sprawę. Natomiast w trzecim artykule Joy Pullman z The Federalist w bardziej przystępny sposób opisuje to, czemu sędzia Cannon odroczyła proces karny na rzecz uzyskania szczegółowych wyjaśnień od specprokuratora Smitha w zakresie sposobu przechowywania materiałów. Lektura obowiązkowa dla każdego zainteresowanego.
Tucker Carlson kontra TVN
Być może najciekawszy przykład miał miejsce 9 lutego 2024 r. Wtedy też zbiegły się ze sobą dwa istotne wydarzenia, które zaowocowały szokującym kontrastem zignorowanym przez praktycznie wszystkich. A szkoda, bo jak Czytelnik zaraz się przekona, demonstruje on w pigułce tragiczny stan polskiej sceny medialno-politycznej. Oto stosowne nagranie:
Tego dnia w głównym wydaniu Faktów zaprezentowano dwa materiały. Jeden z nich dotyczył ogólnej sytuacji na Ukrainie, w tym mianowania generała Ołeksandra Syrskiego. Korzystając z okazji TVN skrytykował wywiad Tuckera Carlsona z Władimirem Putinem, ale w dość specyficzny sposób. W zasadzie więcej czasu poświęcono na potępienie Tuckera Carlsona za to, że śmiał przeprowadzić ten wywiad i za to, że nie prostował kłamstw historycznych Putina. Prawie cała scena medialno-polityczna podzielała tę opinię, co też zostało skrytykowane w dość obszernym artykule pt. „Tucker, Putin i głębia myśli medialno-politycznej”.
Interesujący jest jednak ten drugi materiał. Dotyczył on zakończenia śledztwa dotyczącego przetrzymywania dokumentów niejawnych przez Joe Bidena. Specprokurator Robert Hur stwierdził w opublikowanym raporcie, co też słychać wielokrotnie w klipie, że nie ma sensu pociągać prezydenta do odpowiedzialności karnej. To dlatego, że będzie postrzegany on jako starszy pan o dobrej woli i ze słabą pamięcią. Jeśli Czytelnik o całej sprawie wie tylko tyle, ile właśnie dowiedział się z tego materiału, to uzna temat za zakończony.
Znajomość szerszego kontekstu stawia go jednak w bardziej niepokojącym świetle.
Zacznijmy od twierdzenia dotyczącego słabej pamięci. Cytat prowadzącego Kajdanowicza minimalizuje spostrzeżenie specprokuratora, bo pomija istotną część przytaczanego akapitu. Można to zobaczyć na poniższym obrazku:
Otóż Joe Biden zapomniał, kiedy zmarł jego syn Beau Biden. Jest to pomyłka o tyle dziwna, że jego syn zmarł w 2015 r., czyli w tym samym roku, w którym Donald Trump ogłosił swój start w wyborach do Białego Domu (warto sprawdzić obie daty, bo jest to różnica ok. dwóch tygodni). Gdy ma się taką datę kotwiczącą i to w tak ważnej sprawie, naprawdę trudno jest pomylić rok. Tym bardziej, że w 2017 r. Joe Biden wydał książkę „Promise Me, Dad”, której tytuł pochodzi od ostatnich słów syna do ojca.
Wychodząc odrobinę w przyszłość należy dodać, że miesiąc później charakter tej pomyłki stał się oczywisty. Podczas gdy 12 marca TVN był zachwycony wizytą dyplomatyczną naszego premiera i prezydenta w USA, w Kongresie miało miejsce posiedzenie z udziałem specprokuratora Hura. Tuż przed posiedzeniem opublikowano transkrypcję tego wywiadu. Wynika z niej, że według Bidena jego syn zmarł w 2017 r., długo po zaprzysiężeniu Donalda Trumpa. Prawdopodobnie pomylił śmierć syna z publikacją książki. Uczestnicy tej rozmowy poprawiali Bidena, ale on po chwili znowu popełnił ten sam błąd. Patrz rozmowa z 8 października, od strony 82.
Transkrypcja obfitowała w wiele innych ciekawych stwierdzeń, które przybliża Jesse Watters w poniższym materiale. Zapewne dlatego Republikanie zaczęli tak mocno zabiegać o ujawnienie nagrania z tej rozmowy i dlatego Biały Dom stara się do tego nie dopuścić.
Wracając do dnia publikacji materiału TVN-u, widać w nim fragment z konferencji prasowej Joe Bidena. Na przestrzeni ok. 12 minut zaprzeczył twierdzeniom specprokuratora Robert Hura o słabej pamięci. Na dowód tego zapomniał o tym, z jakiego kościoła pochodzi różaniec noszony w intencji zmarłego syna oraz stwierdził, że prezydent Egiptu Abdel Fattah al-Sisi jest prezydentem Meksyku. Każdemu zdarzy się jakaś wpadka, ale za dobrze to nie wyglądało.
Cały kraj miał przy tym okazję zobaczyć interesujący kontrast między Władimirem Putinem a Joe Bidenem. Putin przez dwie godziny prowadzi rozmowę na żywo, przez pół godziny zarysowuje historię regionu ze szczegółami i ogólnie wykazuje się bystrością umysłu. Natomiast Biden mamrocze, myli się i nie potrafi sobie poradzić bez telepromptera (a ostatnio nawet teleprompter go przerasta).
Ten kontrast umocniły niedawne doniesienia na temat zdolności poznawczych prezydenta. Otóż w tym samym tygodniu, bo 5 lutego, Biden podczas wiecu opowiadał o swoim spotkaniu z europejskimi liderami. Przytoczył w czasie tej rozmowy na szczycie wydarzenia z 6 stycznia 2021 r., gdy doszło do ataku na Kapitol. Powiedział tym liderom, parafrazując, że co by było, gdyby wściekły tłum zaatakował brytyjski parlament. Problem w tym, że jednym z uczestników tej rozmowy na szczycie był prezydent Francji François Mitterand, który zmarł w 1996 r. Co najśmieszniejsze, trochę później na prywatnym fundraiserze Biden powtórzył tę historię, tylko tym razem uczestnikiem tej rozmowy był kanclerz Niemiec Helmut Kohl, który zmarł w 2017 r. Biały Dom później poprawił prezydenta twierdząc, że chodziło mu o Emmanuela Macrona i Angelę Merkel.
Te wpadki wzbudziły na tyle dużą konsternację, że nawet poruszono tę kwestię w sprzyjających Bidenowi mediach głównego nurtu. Choć brzmi to niesamowicie, prowadzący CNN Jake Tapper w materiale z 9 lutego w pół minuty wykonał zdecydowanie lepszą robotę niż Marcin Wrona i jeszcze zadał zaproszonym gościom szereg prawidłowych pytań. Rzecz jasna, zaproszeni goście wybielili prezydenta Bidena i jeszcze wykonali prztyczek w stronę Donalda Trumpa, który niedawno pomylił Nancy Pelosi z Nikki Haley.
Poza tym w materiale TVN-u pominięto kilka innych pomniejszych, aczkolwiek istotnych detali. Nie było wzmianki o tym, w ilu miejscach odnaleziono dokumenty niejawne (w gabinecie, w garażu, na uczelni, w Chinatown). Nie powiedziano o tym, kiedy Biden je wyniósł (a zrobił to, gdy był wiceprezydentem i senatorem). Pokazano tylko zdjęcie pudełka, w którym te dokumenty były przechowywane (agenci FBI znaleźli w garażu rozpadające się pudełko, ale grzecznie przepakowali znalezione dokumenty do nowego). Nie wspomniano o tym, że Biden przeczytał niektóre z tych dokumentów osobie piszącej za niego książkę (miało to miejsce w 2017 r.), ani też o tym, że ten pisarz skasował niektóre nagrania na wieść o wszczęciu śledztwa (co na pewno nie jest podejrzane). Raport można znaleźć tutaj. Warto go przewertować choćby pod kątem zamieszczonych w nim zdjęć.
Za to na sam koniec Marcin Wrona nie omieszkał dokonać porównania. Naprędce powiedział, że wobec Donalda Trumpa toczy się śledztwo w sprawie nielegalnego przechowywania dokumentów i że w jego przypadku mamy do czynienia z poważną sprawą.
Warto w tym momencie wrócić do nagrania umieszczonego na początku tej sekcji. Wywoła ono mieszane, złożone uczucia względem polskiej sceny medialno-politycznej.
Słowo końcowe
Tego typu pochlebne dziennikarstwo może mieć niewinne podłoże. Można je uzasadnić choćby potrzebą utrzymywania pozytywnych stosunków dyplomatycznych z jednym z najważniejszych sojuszników Polski w czasie, gdy za naszą wschodnią granicą toczy się konflikt mogący rozlać się na całą Europę. Dopiero by było, gdyby prezydent supermocarstwa odwrócił się od naszego kraju z powodu jakiegoś głupiego materiału wyemitowanego w głównym wydaniu wieczornych wiadomości.
Gdzie jednak jest granica między wygładzaniem rzeczywistości a zwykłą stronniczością w przekazie?
Czy rezygnowanie z obiektywności na rzecz stanu wyższej konieczności nie niesie za sobą niepożądanych konsekwencji?
Co najważniejsze – czy dziennikarz unikający konfrontacji z własnymi uległościami, a nawet ich nie dostrzegający, nie stanowi zagrożenia dla kraju i dla świata?
Do myślenia daje to, co polskie media wyczyniają w ostatnich tygodniach przed wyborami. 24 października 2024 r. w programie „Polska i Świat” TVN24 wyemitowało materiał na temat aktualnej sytuacji wyborczej.
Czy powiedziano coś o tragicznym wystąpieniu Kamali Harris w czasie jej rozmowy z publicznością w Townhallu zorganizowanym przez CNN? O jej kolejnych dziwnych wywiadach? Czy też o tym, jak Trump zdaje się dominować w przestrzeni podcastowej i wiecowej?
Nie, TVN postanowił skoncentrować całą swoją uwagę na kolejnym wymyśle czasopisma The Atlantic. Otóż spod pióra redaktora naczelnego Jeffrey Goldberga wyszedł artykuł o tym, że Trump „chce mieć takich generałów, jakich miał Hitler”. Poza wyssanym z palca twierdzeniem o tym, że Trump nie chciał przepłacać za pogrzeb osoby zabitej przez imigranta (twierdzenie obalone przez matkę zmarłego i szereg innych osób), Trump rzekomo miał przejawiać podziw dla przywódcy III Rzeszy. Jaki jest na to dowód? Otóż usłyszał to były szef sztabu administracji Trumpa John Kelly – i tylko on.
Należy przypomnieć, że John Kelly jest również jedynym źródłem dla historii o tym, że Trump nazwał żołnierzy „frajerami i przegrywami”. Ten często powtarzany zarzut, także wypromowany przez Goldberga, również był wyssany z palca. Gdyby tak było, John Bolton opisałby ten epizod w swojej książce zanim ta cała afera ujrzała światło dzienne, ale tego nie odnotował, bo to zwyczajnie nie miało miejsca.
Czy stacja TVN przejmuje się takimi detalami? Powyższy materiał z programu „Polska i Świat” mówi sam za siebie.
Może dlatego tak wielkie oburzenie wywołał niedawny komentarz Grzegorza Kajdanowicza na temat tego, jak obaj kandydaci na prezydenta radzą sobie w sondażach. Czy był to przejaw sarkazmu? Mało śmieszny dowcip? Czy może obaj panowie naigrywają się z przesadnie optymistycznego przekazu płynącego z kampanii Donalda Trumpa?
Na zakończenie należy zauważyć, że poleganie na sondażach obecnie jest trochę zgubne. Choć mogą one dać pewien wgląd w to, jaki może być ostateczny wynik wyborów, służą one także do kreowania rzeczywistości. Kamala Harris obiektywnie nie jest materiałem na prezydenta. Koloryzuje swoja przeszłość, unika odpowiedzi na konkretne pytania, plącze się w słowach i popełnia takie błędy, które w normalnych okolicznościach powinny zakończyć jej kampanię prezydencką. Gdyby media nie dwoiły się i nie troiły, żeby zaprezentować ją w możliwie najlepszym świetle, nie przetrwałaby jednego tygodnia. Tu Czytelnikowi polecam artykuł „Ślepota wsteczna”, w którym opisano to, jak z dnia na dzień media zmieniły swoją opinię na temat Kamali Harris, gdy okazało się, że teraz to ona stoi Donaldowi Trumpowi na drodze do zwycięstwa.