Rok 2020 był punktem zwrotnym w dziejach świata. Pandemia koronawirusa uderzyła w każdy kraj, narzucając na obywateli szereg drakońskich restrykcji pod pretekstem uchronienia społeczeństwa przed groźnym, niewidzialnym wrogiem. Choć społeczeństwu wmawiano, że wszystkie te działania były wykonywane w trosce o ich zdrowie – a wiele osób uwierzyło w to do tego stopnia, że same napędzały tę historię, jeszcze bardziej potęgując jej niszczycielską siłę – tak naprawdę te działania umożliwiły sprawcom obranie, czy też przywrócenie, wymarzonej przez nich trajektorii przeobrażenia świata.
Na uwadze wszystkich powinno być właśnie to słowo – trajektoria. Nawet najmniejszy sukces jest wypadkową wielu czynników sięgających wiele lat wstecz. Nie inaczej jest w przypadku wielkich przemian. Nieważne jak bardzo ambitny cel sobie obierzemy, jego osiągnięcie jest możliwe, jeśli będzie to następować krok po kroku. Uczestnictwo w lokalnych wydarzeniach, organizowanie grup, choćby rozmowa z sąsiadami. Każdy czyn urealniający nasze zamiary i pragnienia jest na wagę złota, bo wprawia tę dziejową kulę śniegową w ruch.
Z tego powodu rok 2024 należy postrzegać jako rok spadochronu. To nie jest tak, że zmierzamy w stronę przepaści. My już z tego urwiska zlecieliśmy. Pytanie brzmi: czy mamy w sobie na tyle woli do działania, żeby w porę otworzyć spadochron? Czego nie zrobimy, wylądujemy na dnie, to jest nieuniknione. Możemy jednak wpłynąć na to, jak to lądowanie będzie wyglądać.
Czy załagodzimy tempo spadania na tyle, że wyjdziemy z tej opresji cało?
Czy raczej oddamy się w bezlitosne ręce siły grawitacji, uderzając w grunt z hukiem?
Odpowiedź na to pytanie padnie w roku 2024.
Czemu rok 2024 jest tak ważny? To dlatego, że w tym właśnie roku mają miejsce wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. Przez najbliższe dziesięć miesięcy zaobserwować będzie można coraz silniejszą koniunkcję życia politycznego w USA z życiem politycznym w Polsce. A na ustach wszystkich będzie Donald Trump, obecnie zdecydowanie najpopularniejszy kandydat.
W tym zjawisku tkwi szansa na otworzenie spadochronu.
Donald Trump ma istotne znaczenie z dwóch powodów. Po pierwsze, na przestrzeni ostatnich lat znalazł się w epicentrum wielu przeróżnych absurdalnych afer. Są to m.in. zarzuty o współpracę z Rosją (Crossfire Hurricane), oskarżenie o podżeganie do rebelii (6 stycznia), czy wychwalanie neonazistów (przemarsz w Charlottesville) – tematy naciągane do maksimum w celu doprowadzenia do upadku znienawidzonej pomarańczowej rzeszy.
Szczególnie istotną aferą jest pandemia koronawirusa. Gdy wszystkie inne pomysły zawodzą, a wróg bije rekordy popularności, desperacja staje się niebezpieczną muzą. Niekompetencja Trumpa w zakresie przeciwdziałania pandemii SARS-CoV-2 i jej skutkom miała go pogrążyć w oczach wyborców. Sęk w tym, że tę pandemię można było pokonać dziecinnie łatwo. Gdyby do tego doszło, Trump wygrałby reelekcję w cuglach.
Dlatego pandemia musiała trwać.
Po drugie, Trump ujawnia prawdziwy charakter mediów. Żeby pandemia mogła nabrać rozpędu, konieczne było zaangażowanie mediów w sianiu paniki, cenzurowaniu niewygodnych wypowiedzi i utrzymywaniu odbiorców w stanie niewiedzy. Ze świecą było szukać wywiadów w mediach głównego nurtu, gdzie zaproszeni goście mają zdanie odmienne od odgórnie narzuconego (jeszcze by zadali kłam twierdzeniom szerzonym przez pseudo-autorytety medyczne). Tym bardziej nie dawano wiary jakimkolwiek lekom, bo przecież jak to jest możliwe, żeby jakieś istniejące od dziesiątek lat leki za 10 zł – jeszcze w dodatku sygnowane przez tego szaleńca Trumpa – miały mieć tę zbawienną moc.
A poza tym co by było, gdyby Trump utrzymał pozycję w Białym Domu? NATO zostałoby rozwiązane, Putin wykarczowałby Europę Wschodnią i skrajnie prawicowy populizm zdominowałby cały Zachód.
Dlatego informacje prezentowano zgodnie z jedynym słusznym kluczem. Czy może to Trumpowi pomóc? Cenzurujemy, wypaczamy, ośmieszamy. Czy może to Trumpowi zaszkodzić? Robimy z tego główny temat wieczornych wiadomości, zwołujemy panel ekspertów, powtarzamy przekaz tygodniami.
(Częściowo to zjawisko przybliżyłem w prezentacji „Media w sprawie szczepień przed i po wyborach w USA”. W tym okresie wyborczym media krytykowały wszystko, nawet szczepionki, żeby nie ziścił się ich najczarniejszy scenariusz w postaci wygranej Donalda Trumpa.)
Społeczeństwu trzeba wytłumaczyć, że zostało oszukane. To stanie się tylko wtedy, jeśli podważy się autorytet mediów. A to z kolei ma szansę nastąpić, gdy rozmowa zejdzie na temat Donalda Trumpa.
Jeśli do ludzi dotrze, że stracili pracę, rozbito im rodziny, utracili bliskich; że narzucono im restrykcje bezmyślne, niszczycielskie i nieskuteczne; że musieli żyć w panicznym strachu przed zakażeniem się łatwą do wyleczenia chorobą; i że wskutek tego wszystkiego zachęcono ich do przyjęcia terapii o wątpliwej skuteczności i nieznanych skutkach krótko- i długofalowych – bo inaczej Donald Trump wygrałby wybory, to wtedy wreszcie cała ta szopka runie.
Wbrew pozorom nie jest to rzecz niemożliwa do wykonania. Wystarczy tylko przyjrzeć się reakcjom mediów na zachowanie posła Grzegorza Brauna po incydencie z gaśnicą (opisanym w artykule „Szabasowa gaśnica”). Gdy coś danemu dziennikarzowi nie pasuje do utartego światopoglądu, ten w przypływie moralnego uniesienia sam wystawia się na atak. Kilka przykładów wymieniono w sekcji „Los wicemarszałka”, ale też warto posłuchać wywiadu w Onet.pl z Krzysztofem Bosakiem z 19 stycznia. Pierwsze kilka minut ze strony redaktor Magdaleny Rigamonti to właściwie przymuszanie wicemarszałka do położenia się krzyżem na podłodze, a nie zadawanie pytań. Każdy taki moment to szansa do wytrącenia pytającego z równowagi.
(Słowo krytyki. Wicemarszałek wyszedł spod tego ostrzału obronną ręką, ale to znów była typowa dla niego szermierka słowna. Temat gaśnicy Brauna wyprze „pedofilię” Korwina, więc jeśli będzie takie kluczenie wokół tej kwestii, tak jak w czasie kampanii parlamentarnej nieustannie przepraszano za Korwina, dziennikarze będą do tego ataku bezkarnie wracać. Swoją drogą, odcięcie się od Korwina było dobrym pomysłem, bo do niego nie dotarło jeszcze, po tylu latach, że powinien przestać w końcu poruszać temat wieku zgody na inicjację seksualną. Patrz wpis poniżej.)
Trzeba jednak mieć w sobie trochę odwagi do zajęcia twardego stanowiska. Niechlubnym tego przykładem jest wypowiedź posła Michała Wawera w Debacie Dnia z 19 stycznia. Zapytany o to, czy Grzegorz Braun powinien być dalej posłem (od 2:05), poseł Wawer wykonał brzemienną pauzę chłodnej kalkulacji politycznej. Zamiast wyrazić własny pogląd w tej sprawie, szukał sposobu na to, jak zadowolić wszystkich, aż w końcu w mękach, okrężnie wydukał, że tak.
Teraz proszę pomyśleć, z jakim spokojem dziennikarze będą podchodzić do kwestii kolejnych sukcesów wyborczych Donalda Trumpa. Od dłuższego czasu Trump postrzegany jest jako zagrożenie dla demokracji, niszczyciel praworządności, symbol ultra-nacjonalistycznej, populistycznej, skrajnej prawicy (a jak się przeczyta między wierszami – zwiastun powrotu rządów Adolfa Hitlera). Z miesiąca na miesiąc ta irytacja będzie coraz bardziej dostrzegalna. Wtedy trzeba wprowadzić następujący temat:
Gdybyś miał szansę uratować świat, ale wtedy Donald Trump zostałby prezydentem, to czy byś to zrobił?
Nie jest istotne, jaka zostanie udzielona odpowiedź (choć padnie wariant odpowiedzi: „przecież Trump i tak zniszczy świat, jak zostanie prezydentem”). Istotne jest to, że będzie można przytoczyć zachowanie innych z poprzednich lat. Moim ulubionym przykładem jest historia z piciem chloru/wybielacza, opisana w artykule „Cel uświęca środki”. Wystarczy przywołać ten epizod i dać innym szansę na zabłyśnięcie swoją wiedzą. Najprawdopodobniej gromy będą lecieć jak z Olimpu. Należy zapytać wtedy „Czy pamiętasz, o co w tej historii chodziło?”, następnie przytoczyć dokładny cytat, zapytać „Czy Trump każe tutaj komuś pić wybielacz?” i podać dodatkowe szczegóły.
Reakcje powiedzą widzom wszystko.
I takich historii, takich konfliktów między zdrowym rozsądkiem a stronniczą interpretacją rzeczywistości, w wielu różnych kwestiach było sporo. Innym przykładem jest rzekoma insurekcja, atak na Kapitol, rebelia wobec demokracji, w przypadku której istnieje mnóstwo materiałów audiowizualnych ukazujących sytuację od drugiej strony. Niedawno opublikowany film pt. January 6: A True Timeline zawiera szereg nagrań z kamer noszonych przez funkcjonariuszy policji miejskiej udzielających wsparcia przy kordonie po zachodniej stronie Kapitolu. Film poniżej, alternatywny link do filmu na stronie Open.ink.
Nikt jednak w mediach po dobroci tych kwestii drążyć nie będzie, bo wtedy pomogłoby to Trumpowi.
Dlatego zachęcam wszystkich uczęszczających do mediów głównego nurtu do prowokowania dyskusji na ten temat. Rezultat może przejść wasze najśmielsze oczekiwania.
Nadchodzące miesiące to złota okazja do rozpalenia ognia niezadowolenia społecznego. Jeśli ktoś chce dokonać rzeczywistej zmiany w kraju, musi mieć za sobą przyzwolenie większości obywateli. Pandemię będzie można rozliczyć dopiero wtedy, gdy większość społeczeństwa będzie tego chciała, ale jak na razie większość społeczeństwa nie tylko tego nie chce, ono nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wielką krzywdę mu wyrządzono.
Tym właśnie jest rok spadochronu – pobudzenie społeczeństwa. Uświadomienie mu, na czym stoimy i jakie wyzwania nas czekają. Możemy wziąć sprawy we własne ręce, chwycić za zawleczkę i zapewnić sobie miękkie lądowanie. Możemy też pozostawić wszystko w rękach Ursuli von der Leyen, której optymistyczna przemowa na temat przyszłości Unii Europejskiej wygłoszona w Davos z 16 stycznia 2024 r. powinna zmrozić krew w żyłach. (Artykuł w TVN24.pl.)
Żeby spadochron mógł zadziałać, należy go otworzyć dostatecznie wcześnie. Zderzenie z gruntem może nastąpić dopiero za kilka lat, ale na pewno nastąpi to w tej dekadzie. Jeśli zareagujemy na tę trajektorię zmian w ostatnim momencie, to ta reakcja będzie tak samo skuteczna, co otworzenie spadochronu w momencie, gdy grunt będzie na wyciągnięcie ręki.
Bądź spadochroniarzem. Nie czekaj do ostatniej chwili. Działaj.